William Gibson jest uznawany za ojca cyberpunku - podgatunku science fiction, który na stałe wpisał się w nurt fantastyki zarówno tej literackiej, jak i filmowej czy gamingowej. Z kolei "Trylogia Ciągu" będąca opus magnum Autora, przez ostatnie trzy dekady zdążyła urosnąć do miana kultowej, a w przygodach Case'a, Molly, Turnera, Angie, Billy'ego i innych zaczytuje się już kolejne pokolenie fanów fantastyki naukowej. W 2015 roku Wydawnictwo MAG, zdecydowało się wydać trylogię Gibsona po raz pierwszy w zbiorczym tomie, w ramach zaczynającej się wówczas serii Artefakty. I choć nie jest to pozycja lekka w odbiorze, to powinien ją znać każdy fan gatunku. To bezapelacyjny klasyk, w którym po raz pierwszy padło słowo "cyberprzestrzeń", i z którego czerpią inspiracje kolejni twórcy. Między innymi dlatego uważam, że warto wiedzieć od czego to wszystko się zaczęło.
Neuromancer
A zaczęło się od powieści "Nauromancer", którą William Gibson zadebiutował w 1984 roku. Miał wówczas 36 lat i od 17 mieszkał w Kanadzie, do której uciekł z USA przed wojskiem. W sumie nie dziwię się facetowi, bo kto by chciał być mięsem armatnim w politycznych konfliktach? Pewnie nawet zdeklarowany masochista miałby z tym problemy. Tak czy inaczej ten debiut przyniósł Gibsonowi rozgłos i otworzył drzwi do pisarskiej kariery. "Neuromancer" zgarnął najważniejsze wyróżnienie w fantastyce czyli Nagrodę im. Philipa K. Dicka, a także Hugo i Nabulę. "Neuromancer", to opowieść o gościu imieniem Case, którego poznajemy jako upadłego "kowboja cyberprzestrzeni". W przeszłości zdradził swoich zleceniodawców, za co został ukarany uszkodzeniem systemu nerwowego, co z kolei uniemożliwia mu dalszą pracę w "zawodzie". Pewnego dnia na zlecenie niejakiego Armitage, Case zostaje "naprawiony" w nielegalnej klinice. W zamian ma wykonać dla Armitage'a zlecenie wykradzenia jakiegoś oprogramowania...
"Neuromancer" to powieść bardzo surowa i oszczędna w swej wymowie. Nie znajdziecie tu bogatych opisów świata stworzonego przez Gibsona, jest za to sporo terminologii naukowej, przez co lektura nie należy do najlżejszych i trzeba skupienia, aby utrzymać się w tym świecie i nie utonąć w odmętach metafor. Przy czym uważam, że ta ociężałość ma swój urok i jest swoistym znakiem rozpoznawczym Autora. Taki jego styl, co wielu może nie przypaść do gustu. Mi - i tu sam się sobie dziwię - to zupełnie nie przeszkadzało. Być może w tym czasie zwyczajnie potrzebowałem bardziej wymagającej literatury.
Graf Zero
Drugą częścią trylogii jest "Graf Zero", którego tytułowym bohaterem jest Bobby - początkujący "kowboj cyberprzestrzeni" działający pod pseudonimem "Graf Zero". Podczas jednego z włamań do bazy danych z filmami porno ledwo uchodzi z życiem, ale udaje mu się zabrać pewne oprogramowanie. Wkrótce jego mieszkanie zostaje wysadzone w powietrze, a Bobby zaczyna być ścigany przez potężnych ludzi. Tymczasem cyberwiedźmin Turner dostaje zlecenie przejęcia pewnego bardzo ważnego naukowca nazwiskiem Mitchell. Cyberwiedźmini zajmują się podkradaniem ludzi korporacjom, a obecni pracodawcy profesorka nie mają zamiaru wypuścić go od tak i jego przejęcie przypomina wojskową (czytaj: militarną) misję na terytorium wroga.
"Graf Zero" znacząco różni się od "Neuromancera". Przede wszystkim jest tu bardziej tłoczno. Mamy więcej bohaterów i to tych czołowych, mamy też szybsze tempo akcji. Tutaj cały czas coś się dzieje, ale surowość narracji pozostaje niezmienna. Wydaje mi się, że świat wykreowany przez Gibsona, w "Graf Zero" jest bardziej mroczny i szary. Ziemia przyszłości wg ojca cyberpunku, mimo wszechobecnej technologii usprawniającej, ale i przedłużającej życie człowieka, nie jest miejscem, w którym ów człowiek dobrze się czuje. W czasie lektury, daleko miałem do komfortu i życzenia typu: "chciałbym doczekać takich czasów". Mimo tego, że - jak już wcześniej wspomniałem - opisy są bardzo oszczędne, to jednak to wystarczy, aby stworzyć w wyobraźni obraz świata wykreowanego przez Gibsona. Świata, którego nie chciałbym być częścią.
W "Graf Zero" chyba najbardziej widać również postęp w medycynie. Klonowanie skóry? Nie ma sprawy! Turner - jeden z głównych bohaterów - zostaje całkowicie odtworzony (zrekonstruowany?) po wybuchu. I pomimo, że ludzkość w powieściach Gibsona osiągnęła swój szczyt możliwości technicznych, to jednak z drugiej strony ludzie wydają się jakoś tak mniej ludzcy, a niekiedy wręcz odhumanizowani.
Mona Liza Turbo
"Trylogię Ciągu" zamyka "Mona Liza Turbo". Tytułowa Mona, to szesnastoletnia prostytutka, która zostaje sprzedana przez swojego chłopaka i alfonsa w jednej osobie, ludziom związanym z yakuzą. Ci jednak pracują dla znacznie potężniejszej siły niż japońska mafia. Przewożą dziewczynę do szemranej kliniki, gdzie przechodzi szereg operacji plastycznych mających na celu upodobnić ją do znanej z poprzedniej części Angie Mitchell, która teraz jest największą gwiazdą światowej sieci wideo. Angie nadal ma kontakty z niematerialnymi bytami, które wydają się mieć dla niej jakiś plan. Tymczasem do zapomnianej przez wszystkich Fabryki, w której mieszkają Ślizg, Gentry i Ptasiek trafia Graf. Jest nieprzytomny i podłączony do dziwnego urządzenia. Jego umysł od dłuższego czasu znajduje się w bliżej nieokreślonej cyberprzestrzeni.
"Mona Liza Turbo" stanowi zamknięcie trylogii i jak na wielki finał przystało możecie spodziewać się fajerwerków, ale takich... hmmm... średnio wybuchowych, oszczędnych, wszak nadal mamy do czynienia z tym samym Gibsonem - mistrzem minimalizmu. Czy to jest zarzut? A wiecie, że sam się nad tym zastanawiam. Ale chyba jednak, nie, nie jest. Nie w przypadku "Trylogii Ciągu". To dziwne, ale ta momentami ospała i flegmatyczna narracja pasują do tej historii. To buduje klimat, którego, ani "Mona Lizie Turbo", ani poprzednim częścią nie można odmówić. Ponadto ostatni tom trylogii stanowi zgrabne zamknięcie całej opowieści, a jej finał zapewne będzie zaskoczeniem dla niejednego z Was.
Trylogia Ciągu
Gdy po "Neuromancerze" zabrałem się do "Grafa Zero", mocno się zdziwiłem, gdy dostałem zupełnie inną historię, która niewiele miała wspólnego z pierwszym tomem. Zupełnie inni bohaterowie, czego innego dotyczyła fabuła... Poza kilkoma mało istotnymi wzmiankami, nie było ani jednej grubszej nici łączącej te dwie powieści. Trzecia część to zupełnie co innego. "Mona Liza Turbo" łączy bowiem poprzednie dwa tomy, ich bohaterów oraz historię. Akcja ostatniego tomu rozgrywa się czternaście lat po "Neuromancerze" i siedem po "Graf Zero" i stanowi odpowiedzi niemal na wszystkie pytania, które wisiały w powietrzu po lekturze dwóch pierwszych tomów.
Zaczynając lekturę "Trylogii Ciągu" popełniłem znaczący błąd uznając, że dobrze mi zrobi kilkuksiążkowa przerwa między poszczególnymi tomami. Jak na początku wspomniałem, lektura powieści Gibsona należy do tych bardziej wymagających. Wymagających naszej uwagi, skupienia oraz wyostrzonej pamięci. A upływający czas rzadko kiedy jest sprzymierzeńcem pamięci i... No cóż, część fabuły i szczegółów z "Neuromancera", ale także "Grafa Zero", zdążyła zarosnąć pajęczyną, przez co podczas lektury "Mona Lizy Turbo" kilkukrotnie musiałem przekopywać się przez zasypane obszary pamięci. Tak więc, jeśli chcecie dobrej darmowej rady, to - wchłońcie całość od razu, jedno po drugim.
Podsumowując. "Trylogia Ciągu" to tytuł, który warto poznać. Może nie jest to dzieło wybitne, ale na pewno odcisnęło swoje piętno na fantastyce naukowej, a poza tym, to dobra lektura. Również samo wydanie zasługuje na uwagę: twarda oprawa, okładka zaprojektowana przez Dark Crayon, całkiem niezłe tłumaczenie - wydawnictwo MAG stanęło na wysokości zadania. Zatem nie pozostaje mi nic innego, jak polecić Wam tę pozycję, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że nie jest to książka dla każdego. Ale z drugiej strony czy w ogóle istnieje taka książka? No właśnie. 😉
© by
mroczne-strony.blogspot.com | 2021