Są książki, które dwa dni po przeczytaniu ulatują z ciebie. Gubi ci się ich fabuła, uciekają szczegóły – ot, była i teraz jej nie ma. Umysł nie zapamiętał jej w ogóle. Jednak tuż koło takich istnieją książki, które osadzają się w tobie. Zasiewają się w tobie, rosną i wiesz, że zostaną. Ale... są też powieści, które, jak „Stulecie Jakowa” Wołodymyra Łysa, które nie dość, że się ukorzeniają, to jeszcze cię zmieniają. Już pierwsze strony uświadamiają, że gdy ją skończysz czytać, nie będziesz tym samym człowiekiem. Ta powieść porządkuje rozrzucone dotychczas elementy w tobie i układa je w obraz. I choć jest to obraz wyrafinowany, smutny, osadzony na słonych łzach tragedii i okraszony bólem, to nie masz nic przeciwko. Godzisz się na niego. Chcesz go pokornie i z pieczą mu należną nosić w sobie już na zawsze.
„Stulecie Jakowa” zmienia postrzeganie świata i życia. Uzmysławiasz sobie, jakim to jesteś szczęściarzem, że masz ciepły dom, że nie jesteś głodny, że lodówka burczy pełnym wnętrzem, że nie musisz uważać na sąsiadów donosicieli. Twoje życie jest cudem, a cisza, której nie zakłócają nachodzący się żołnierze najcenniejsze w swym wymiarze.
Jakow Mech, najstarszy we wsi, czy dożyje setnych urodzin? Poznajemy go, gdy kończy dziewięćdziesiąt pięć lat, żegnamy na kartach powieści, gdy do setnych urodzin niewiele zostało. Czy będzie mu dane dobiec do mety? Życie – jakże ono jest trudne, jakże ciężkie, bolące i jakże pełne niczego. I nikogo. Wspomnienia pchają się poza próg domu. Nie chcą odejść, jak gość po wypitej kawie. Rozprzestrzeniają się, nadciągają następne, aż nie ma już miejsca dla kolejnych. Wszystko wraca. Natłok myśli rozsadza głowę, osłabia stare ciało.
Jakow na starość zalega w łóżku. Nogi odmawiają posłuszeństwa, a ci nieproszeni goście, te myśli i wspomnienia sprzed lat, one nie pomagają. Potęgują tęsknotę. Za Ołeńką? Zosią? Za dziećmi, które spoczywają w mogiłach, a które powinny umrzeć po nim? Rodzice nie powinni chować własnych dzieci. To największe cierpienie zesłane od Boga. Lecz, jak mówiła Zosia „(...) uczucia są cenniejsze niż samo życie. Bez nich życie to tylko istnienie. Gorsze niż u roślin”.
„Stulecie Jakowa” napisana jest uczuciami właśnie. Nie sposób przerwać czytanie. To jak wejście w gęstą, poranną mgłę, gdy nie zna się drogi. Ale idziesz, nie boisz się. Idziesz, bo ufasz, choć nie wiesz komu. Dajesz się prowadzić intuicji drogą pełną bólu, goryczy i łez. Poznajesz Jakowa, z nim żyjesz, kochasz, tęsknisz, z nim żegnasz bliskie ci osoby, z nim zabijasz. Z nim głodujesz.
Jakow, ojciec, ukochany tatuś, dziadek i pradziadek. Jakow stulatek, który wszystkiego w życiu doświadczył. Jednak najwięcej bólu, rozstań i tragedii. Był i smród gnijących już martwych ciał, były strzępy rozszarpanych kolegów, były ciemności kuszące kostuchą, były niemoc i gorzkie uczucie beznadziei. Wszystko było. I miłość też – najcenniejszy klejnot.
Wołodymyr Łys napisał powieść, która po przeczytaniu dokonuje w tobie transformacji. Zamykasz ją, dotykasz okładki jak byś oddawał hołd tym postaciom, płaczesz w ciszy, do wnętrza i przytulasz książkę do piersi. I tkwisz, jak pomnik bez życia. Tkwisz i … modlisz się za siebie. Że ty teraz tak... A on, ten Jakow z powieści, on...
Po przeczytaniu czujesz się malutki.
Słowa umykają, nie umiesz nic z siebie wydukać. Nic powiedzieć. Każde otwarcie ust nie jest w stanie dobrać odpowiednich słów, które wyrażą to, co „Stulecie Jakowa” z tobą zrobiło.
Zaniemówisz na długo.
Cisza...
Słone łzy...
I z powieścią na sercu...
#agaKUSIczyta