Mrozologia to zdecydowanie nie moja specjalność. Dotychczas, z całego ogromnego dorobku pisarza, przeczytałam „Wybaczam ci” i obejrzałam dostępne sezony Chyłki. Przyznacie, że to nie stawia mnie w pozycji znawców twórczości Mroza. Do cyklu o Sewerynie Zaorskim zostałam nijako przymuszona podprogowymi polecajkami i sprytnie zakamuflowanymi reklamami Ani. Niestety nawet pod przysięgą nie zeznam, że mam do niej żal. Powiem raczej coś w stylu, że się cieszę i takie tam :)
Seweryna Zaorskiego, patomorfologa o specyficznym podejściu do tematu śmierci, poznajemy kiedy po dwudziestu latach, jako samotny ojciec dwóch córek, wraca do rodzinnych Żeromic na Zamojszczyźnie. Podczas remontu domu należącego kiedyś do rodziny Burzyńskich, znajduje zamurowaną w podłodze skrytkę, a w niej tajemnicze dyskietki, które postanawia oddać byłej właścicielce, Kai „Burzy” Burzyńskiej, swojej dawnej miłości. Tym sposobem wplątuje się nie tylko w rozwikłanie zagadki z przeszłości, ale także w niezdrową relację z dawną dziewczyną.
„Listy zza grobu”, mimo że mają bardzo rozbudowany wątek obyczajowy, wciągnęły mnie w nieprzeciętnie ciekawą intrygę kryminalną na miarę Dana Browna, zaserwowały liczne zagadki, mnóstwo zwrotów akcji i wątki splatające się ze sobą w nieoczekiwany sposób. Powieść jest niemal przeładowana napiętą do granic możliwości akcją. Cały czas coś się dzieje, nie ma chwili wytchnienia i przez to nie sposób odłożyć książki choćby na moment. Ja wiem, że Mróz jest bardzo popularnym i lubianym autorem, ale naprawdę nie sądziłam, że uda mu się zawłaszczyć moją uwagę do tego stopnia, że nie będę w stanie myśleć o niczym innym poza bohaterami powieści. Ci zaś są, w moim odczuciu, wykreowani doskonale. Posiadają cechy jak każdy z nas. Nie są ani idealni, ani do końca zepsuci, mają swoje słabości, tęsknoty i pragnienia, zmagają się z życiowymi dylematami, dokonują wyborów, a przez to są realni. Prawdziwi do tego stopnia, że łatwo się z nimi solidaryzować lub ich nienawidzić. Mnie najbardziej do gustu przypadły córki Seweryna, dwie „małe diablice”, niesamowicie dociekliwe i rezolutne dziewczynki, dzięki którym powieść zyskała na atrakcyjności. Rzadko kiedy postaci drugoplanowe są tak wyraziste i zapadające w pamięć. Nie zawsze aprobowałam wszędobylski sarkazm i specyficzne poczucie humoru Zaorskiego, które często nie pasowały do okoliczności. W tej kwestii wyznaję zasadę, że co za dużo to niezdrowo. Rozumiem, że w niektórych sytuacjach, jak choćby na okoliczność tzw. „zagadania” uczuć, o których nie można mówić otwarcie, jest to dobre rozwiązanie, ale w wielu wypadkach powaga byłaby wskazana. Przez ten osobliwy styl bycia Seweryna nie zawsze mogłam traktować go poważnie.
Wątki kryminalno-sensacyjne poprowadzone zostały profesjonalnie, zgodnie z realiami i z odpowiednim wyczuciem. Nie miałam poczucia wierutnego nieprawdopodobieństwa wydarzeń, co w przypadku tak dużej ilości skomplikowanych wątków mogło się przecież zdarzyć.
Autor stworzył również bardzo wiarygodną infrastrukturę małej miejscowości wraz z jej lokalną społecznością i małomiasteczkową atmosferą. Żeromice w rzeczywistości nie istnieją, a jednak z powodzeniem można je zastąpić każdym innym małym miasteczkiem.
No cóż… bardzo mi się podobało, jeśli o tego typu książkach można mówić w kategoriach podobania się. Książka spełniła wszystkie moje oczekiwania i dokładnie trafiła w mój gust.