Przeznaczenie - wierzyć w nie, czy nie wierzyć? Niektórzy ludzie są raczej realistami i sądzą, że wszystko, co dzieje się w naszym życiu, to przypadek. Nie brakuje jednak tych, którzy wierzą w to, że nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny i wszystko, co nas spotyka, ma jakiś sens… Gdybym sama miała się umiejscowić po którejś ze stron, pewnie stanęłabym pośrodku. Nie znaczy to więc, że w przeznaczenie nie wierzę – bardziej chyba jestem nawet za niż przeciw.
To właśnie przeznaczenie połączy Alicję i Marcina – dwójkę policjantów, których drogi zetkną się przy wspólnym śledztwie, ale jak się okazuje, przecięły się one już kilka razy w przeszłości. Jednak żadne z nich nie zdawało sobie z tego sprawy, aż do teraz. Bowiem w mieście grasuje seryjny morderca i gwałciciel, który na swoje ofiary obiera sobie zawsze kobiety o jednym typie urody – zielonookie blondynki. Środowisko policyjne nadaje mu przydomek „Szósty”, ponieważ zawsze, w szóstym dniu po porwaniu mężczyzna odbiera kobietom życie. Alicja, psycholog policyjny, zostaje przydzielona do zespołu Marcina, aby stworzyć portret psychologiczny mordercy i pomóc w ujęciu sprawcy. Jednak gdy poznaje szefa, Marcina, gdy Marcin widzi Alicję – oboje mają wrażenie, jakby gdzieś już się spotkali, i to nie raz. Marcin poza tym od sześciu lat śni o pięknej zielonookiej dziewczynie…
Wszystko wskazuje na to, że to przeznaczenie. Nic w tej książce bowiem nie dzieje się przypadkiem. Między Alicją a Marcinem wybucha gorący romans, jednak oboje wiedzą, że czekali na siebie od zawsze, a na pewno od wypadku Marcina, kiedy zaczęły nawiedzać go tajemnicze sny. Powiem Wam szczerze, że dzięki tej książce jestem w stanie na dobre uwierzyć w przeznaczenie i to, że kiedy kogoś spotykamy, coś się dzieje w naszym życiu, nie jest to rzecz przypadkowa.
Z twórczością Agnieszki Lingas-Łoniewskiej spotkałam się już wcześniej przy okazji pierwszej części trylogii „Zakręty losu”. Urzekła mnie wtedy swoją prozą i historią w niej zawartą, szczęśliwa byłam więc, że w moje ręce wpadła inna jej powieść, właśnie „Szósty”. I nie żałuję tego. „Zakręty losu” to książka wyjątkowa, niepowtarzalna, przynajmniej dla mnie, „Szósty” jednak to powieść, która zrobiła na mnie kolejne dobre wrażenie i która potwierdza fakt, że warto po polską literaturę sięgać. Ja ostatnio robię to bardzo często. I jedyną rzeczą, na której się zawiodłam, czytając „Szóstego” było to, że ta książka była taka krótka… Za krótka, akcja popędziła za szybko i równie szybko się skończyła… szkoda.
Tę książkę można by zaliczyć do dwóch gatunków literackich. Bez wątpienia jest to kryminał – mamy w końcu gwałciciela-mordercę, mamy zagadkę, mamy ofiary i krew. Mamy środowisko śląskich policjantów, którzy za wszelką cenę chcą rozwiązać sprawę i uniknąć dalszych ofiar. Mamy więc, w związku z tym, ciekawą fabułę, trzymającą w napięciu akcję i nieprzewidywalne (do pewnego stopnia) zakończenie. Fanką kryminałów jestem od dawna i to mi się w tej książce podobało. Jednak cała ta zagadka przez całą powieść dla mnie była tylko taką kryminalną otoczką, stojącą trochę na uboczu. Dlaczego? Bo dla mnie książka Agnieszki Lingas-Łoniewskiej to głównie romans. Spotkanie Alicji i Marcina, które jest od początku tylko kwestią czasu i rodzące się miedzy nimi uczucie. To właśnie, w moim odczuciu, jest numerem jeden w tej książce. Nie jest to jednak żaden ckliwy, przesłodzony i mdły romans – autorka potrafi tak podejść do sprawy, że nie mamy absolutnie wrażenia przesytu… Tak samo było z Katarzyną i Krzysztofem w „Zakrętach losu”, tak samo jest i tutaj.
Nie raz pewnie jeszcze sięgnę po książki Agnieszki – zresztą miałam to w planach od dawna. „Szósty” jednak jest jak najbardziej powieścią godną polecenia – i dla fanów kryminałów oraz sensacji, ale również dla miłośników romansów. Obie te grupy powinni znaleźć w książce coś dla siebie, każdemu powinna się spodobać. Ja będę tę książkę wspominać bardzo miło, a o prozie Agnieszki Lingas-Łoniewskiej mam zamiar sobie przypominać co jakiś czas.