Oto stoję oparta plecami o szafki w szkole i patrzę na to, co się dzieje wokół mnie. Największym zainteresowaniem cieszy się Ava i Samuel, dwa ognie. A to nie jest normalne. Ava, to nowa uczennica tej szkoły, która chcąc pozostać anonimową osobą, postanawia z „przybranym” imieniem zacząć nowy start i nową siebie. On, to znany wszędzie syn swojego ojca, czyli bosa mafijnego. Samuel nie tyle rządzi, ile trzęsie całą szkodą, zatrważa równolatków, boją się go nawet dorośli. Każdy uważa na spojrzenie, słowa, zachowanie. Każdy schodzi mu z drogi, a raczej schodził, bo oto zjawia się Ava. Ona staje mu na przeszkodzie, zupełnie nieświadomie i tu tkwi problem. Bo gdyby dało się cofnąć czas... Gdyby wszystko mogło wyglądać inaczej...
Ona jest buntownicza, dziarska, pyskata.
On to paw, pewny siebie dupek, król wszystkich, wszystkiego, a mając tego świadomość, naigrawa się z ludzi i przemocą odbiera swoje długi. Tyran. I mimo młodego wieku wie, jak postępować, by zawsze osiągnąć zamierzony cel.
Jak się ta dwójka do siebie ma? Ona próbuje go unikać, choć dużo o nim myśli - w końcu tak działają na kobiety seksowne typy męskie. On napatacza się w najmniej pożądanych momentach. Dochodzi do sprzeczek, kłótni i zastraszania. Grają w grę na siłę. Ścierają się dwa charaktery, dwie całkiem różne osobowości. I tak jest cały czas.
„Książę Mafii” Mathie Rocksto typowa młodzieżowa literatura. Nijaka. Autorka chce przyciągnąć czytelniczki (głównie) i pobudzić ich wyobraźnię, ale i ciekawość. Bo czy się zakochają? Czy i kiedy skończy się ich niechęć względem siebie, a zacznie przyjaźń? A najlepiej, jakby byli parą – będą marzyć czytające... Ta książka nic nie wnosi, nie rozwija, nie frapuje. Nie daje do myślenia. Ot, historia w szkole, gdzie jeden tupeciarz o imieniu Samuel zastrasza innych traktując ich, jak poddanych i jak służących. Aż dziw bierze, że jest na takie zachowanie przyzwolenie. I owe panujące zasady szkoły, „niepisany” regulamin (ułożony wedle Samuela) – banalne i trywialne. Szkoła ma edukować, a nie być placem rozgrywek młodzieży. Nauczyciele mają reagować, a tu brak jakiegokolwiek.
Ava, bohaterka „Księcia...” nie zna prawdziwego życia. Bogaci rodzice wszystko jej dają, wszystko opłacają. Ma to, co jest najlepsze, bo jak tu nie dbać o jedynaczkę? Wielki dom, samochód, kilka tysięcy co miesiąc na koncie w ramach kieszonkowego. Podobnie on. Żyć nie umierać.
Ta książka to powieść typowo amerykańska. Takie odnoszę wrażenie. Przerysowana i naciągana, a wszystko to triki mające na celu powiększenie grona czytelniczek. Choć, przyznam, że autorka zaczyna powieść dość ciekawie. Wciąga, przynajmniej początkowo. Ale koło setnej strony zaczyna cię ów „Książę...” męczyć. Dialogi stają się banalne, bohaterowie irytujący, a fabuła non stop się powtarza. On ją nachodzi, dyba na nią, grozi jej. Ona próbuje go unikać, ale zawsze pakuje się w centrum. Pyskuje, próbuje sił i twierdzi, że sobie nie pozwoli. I tak się szamoczą rozdział po rozdziale, co w pewnej chwili zaczyna cię denerwować. Ile bowiem można mielić tego samego? I to na 500-stronach? To dopiero mistrzostwo pióra...
„Książę Mafii” Mathie Rocks jest napisany poprawnie, ale banalnie. To lektura dla młodocianych dziewczyn, które czytając rozpalą w sobie marzenia. Tu nie ma nic, co by zmusiło umysł do pracy. Ale w końcu i takie pozycje wydawnicze są potrzebne, skoro są.