Pociągające, mroczne, tajemnicze i niezwykle piękne dzieci nocy – wampiry.
Kto o nich nie słyszał? Jedne upijają się ciepłą, ludzką krwią, inne wolą żywić się krwią zwierząt, a jeszcze inne popijają przez słomkę smakową krew syntetyczną. Niektóre śpią w trumnach, a inne nie śpią wcale. Jednym słońce szkodzi i zabija, inne lśnią w jego promieniach niczym diamenty, a jeszcze innym słońce wcale nie szkodzi.
Niestety, odkąd na rynku wydawniczym pojawił się cykl Stephenie Meyer pod tytułem Zmierzch wampiry stały się niezwykle popularne i autorzy prześcigają się w tworzeniu niezwykłych opowieści o tych tajemniczych, nocnych istotach, a im więcej powieści tym bardziej wampir nie przypomina wampira. Ewolucja najmroczniejszej, najbardziej seksownej postaci w historii literatury i filmu poszła w tak okropnym kierunku, że z coraz mniejszą przyjemnością sięgam po historie o wampirach, które od dawna już o wampirach nie są.
Przed lekturą „Szalonego życia wampira” obiecywałam sobie wiele. Przecież powieść nie może być kiepska, skoro zdobyła aż cztery prestiżowe nagrody gatunku, a ich autorka dołączyła do grona najlepszych pisarek powieści wampirycznych takich jak Charlaine Hariss czy MaryJanice Davidson, prawda? „Szalone życie wampira” mnie rozczarowało, zniesmaczyło i z prawdziwą irytacją odłożyłam lekturę na półkę po jej zakończeniu.
Nigdy więcej powieści autorstwa Haddock. Nigdy!
Główną bohaterką powieści jest Francesca, księżniczka wampirów, która po rozłoszczeniu swojego pana i władcy została uwięziona pod ziemią na dwieście dwadzieścia osiem lat. Została uwolniona podczas remontu wiktoriańskiego dworu przez czterdziestojednoletnią Maggie, która postanowiła zająć się Cescą i nauczyć ją życia w XXI wieku. Byłam przekonana, że będzie to książka z cyklu: „Jak przystosować wampira do życia w czasach współczesnych”, ale jakie było moje rozczarowanie, gdy po pierwszych stronach okazało się, że wampirzyca jest bardziej współczesna niż ja? Cesca ma pracę, odbywa kursy online w zakresie projektowania ogrodów i architektury, gra w brydża, uczęszcza na kurs tańca, surfuje za dnia i odżywa się syntetyczną krwią wprost z butelki. A gdzie ta cała tajemnica o byciu wampirem? Nie ma, ponieważ w powieści Nancy Haddock wampiry są rejestrowane, a żeby je monitorować wszczepia im się w ramię nadajnik GPS. Jedno wielkie rozczarowanie.
Cesca jest tak zachwycona swoim nowym etapem w życiu, a jej pragnienie bycia zwykłą kobietą sprowadza ją do tego, że nie używa ona swoich nadnaturalnych, wampirycznych mocy takich jak szybkość, czytanie w myślach czy latanie. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że Francesca bardzo chce poznać jakiegoś mężczyznę, który pozbawi ją wianka i sprawi, że poczuje się pożądana i atrakcyjna dla płci przeciwnej. Wszystko zmienia się, gdy wampirzyca zostaje oskarżona o popełnienie dwóch morderstw, a oskarżającym ją o to jest nieziemsko przystojny policjant z wydziału przestępstw paranormalnych.
Przyznam się, że nawet nie wiem, od czego zacząć.
Książka wcale nie przypadła mi do gustu, a autorka doszczętnie zniszczyła piękny wizerunek wampira tkwiący w moim umyśle. Francesca nie jest w moim przekonaniu wampirzycą. Dlaczego? Dziewczyna brzydzi się krwi i od jej zapachu dostaje mdłości, spaceruje w pełnym słońcu uprzednio smarując się kremem z odpowiednio mocnym filtrem, zamiast poruszać się z nadludzką prędkością jeździ wszędzie rowerem lub samochodem, który określa mianem „swojego dziecka”. Jej przyjaciółkami są kobiety w średnim wieku uzależnione od brydża czy innych nudnych rozrywek. Poza tym dziewczyna jest irytująco infantylna i mimo swojego wysokiego poziomu IQ strasznie, nie bójmy się tego słowa, niedomyślna. Zachowuje się jak rozchichotany, głupi podlotek. Szczyty mojej irytacji sięgały zenitu, kiedy w grę wchodziły banalne i idiotyczne komentarze bohaterki na temat tyłka tego czy innego faceta, co utwierdziło mnie dodatkowo w przekonaniu, że Francesca jest bardzo płytkim, napalonym dziewczęciem, które zamiast miłości pragnie tylko jednego – seksu i to seksu z kimś przystojnym, takim jak na przykład Saber, który kiedyś zajmował się mordowaniem wampirów. Sama postać wampirzycy może odstraszyć czytelnika, zaś reszta postaci jest nużąco papierowa i nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle nudnego miasteczka, które może pochwalić się kilkoma duchami mieszkającymi w dwóch domach i na dwóch cmentarzach.
Fabuła powieści jest bardzo przewidywalna i prosta jak budowa cepa. Niemal od razu można się domyślić, kto zabił, a dialogi, które miały być dowcipne i przyprawiać czytelnika o wybuchy niepohamowanego śmiechu są po prostu żenujące. Podczas lektury nie zaśmiałam się ani razu, zamiast tego zgrzytałam zębami z rosnącej irytacji.
Romantyzmu w „Szalonym życiu wampira” również nie zauważyłam, a przecież wampiry potrafią być romantyczne i to jeszcze jak. Sprawa miłości została tutaj sprowadzona tylko do jednego aktu erotycznego, więc mamy tu do czynienia tylko z miłością fizyczną, bo o miłości, jako o uczuciu dwóch osób, można sobie tylko pomarzyć. Autorka w swojej książce potraktowała wampiry, jako maszynki do seksu odziane w komplety czarnych skór, które nie potrafią ukazywać żadnych innych uczuć oprócz głupoty, okrucieństwa i czystej nienawiści.
Jedynym plusem powieści, jaki zdążyłam zauważyć to taki, że książkę czyta się niezwykle szybko i stanowi ona niezobowiązującą lekturę na nudny, letni wieczór. Jeśli więc ktoś chce sobie zrobić przerwę od romantycznych historii o wielkiej miłości między zwyczajną dziewczyną a osobnikiem paranormalnym i przeczytać coś niezobowiązującego z wątkiem sensacyjnym w tle oraz zobaczyć, w jaki sposób można okaleczyć i zniszczyć mroczny wizerunek wampira to serdecznie zapraszam do lektury pierwszego tomu serii „Najstarsza wampirzyca w mieście.”