Wciąż poszukuję idealnego literackiego horroru. Czegoś co sprawi, że poczuję emocje podobne do tych, które odczuwałam przy czytaniu „Cmętarza zwierząt”.
Na „Nawiedzony dom na wzgórzu” Shirley Jackson miałam już ogromną ochotę parę lat temu, kiedy to Netflix pokusił się o ekranizację i rozbił horrorowy bank. Cały czas powtarzam, że gdybym miała napisać horror to chciałabym, żeby był tak pełen duchów i emocji jak serialowa odsłona książki. Jest doskonała.
O tym, że filmowa wersja „Nawiedzonego domu” nie jest wierną ekranizacją, przekonałam się ostatnio, sięgając wreszcie po literacki pierwowzór.
W zasadzie serial i książka rozjeżdżają się całkowicie i jedyne co mają wspólne to ów tytułowy dom oraz nazwiska bohaterów. Ale zostawmy serial, skupmy się na książce.
Nawiedzony dom na wzgórzu, górujący nad miejscowością Hillsdale przyciąga do siebie grupę śmiałków, która za namową przewodzącego eskapadzie, doktora Montague’a, zamierza odkryć jego tajemnice. Mieszkańcy pobliskiego miasteczka nie zapuszczają się bowiem w okolice domostwa, a służący opiekujący się nim, opuszczają go w pośpiechu przed zmrokiem. Wszystko na skutek plotek jakoby w posępnej rezydencji straszyło. Doktor oraz jego towarzysze, spadkobierca domu, Luke oraz dwie kobiety, Eleanor i Theodora, zamieszkują w posiadłości na tydzień.
Podczas tego pobytu wszystko wskazuje na to, że plotki są prawdziwe. Bohaterowie doświadczają niewytłumaczalnych fal zimna, trzasków, walenia do drzwi, wyczuwają dziwną obecność i odkrywają tajemnicze napisy na ścianach. Wszystko jednak opisane jest tak, że w pewnym momencie nie wiemy już czy to faktyczne nawiedzenia czy nie dzieje się to przypadkiem w głowie Eleanor. Tę postać upodobali sobie zarówno nieziemscy mieszkańcy Domu na Wzgórzu jak i sama autorka. To o niej wiemy najwięcej i to jej myślom towarzyszymy.
Styl powieści może dziwić i zaskakiwać. Oto bowiem mamy nawiedzony dom, od którego wszyscy uciekają, a w którego murach dzieją się niezrozumiałe rzeczy. Bohaterowie tymczasem urządzają sobie przechadzki, planują pikniki, humory im dopisują, spędzają czas na lekturze, whisky i szachach. Wszelkie nocne wydarzenia zdają się spływać po nich jak po kaczkach. Tymczasem czytelnik pragnie mroku, duchów, strachów i upiorów. Tak naprawdę w całej książce znalazłam tylko jeden typowo horrorowy fragment, który by mnie usatysfakcjonował.
Mimo tego książkę czytało mi się dobrze i to nie tylko ze względu na dużą czcionkę. Cała sielankowa atmosfera sprawdzała się tym bardziej, że czytałam ją głównie w trakcie dnia, w przyjemnym świetle słońca. Rozumiem zamysł autorki, że to wszystko prawdopodobnie mogło rozgrywać się tylko w głowach bohaterów, niemniej jednak wiem, że może także rozczarowywać. Przewracając stronę miałam nadzieję, że spotka mnie coś przerażającego. Tymczasem ducha nie widzimy ani razu, a dialogi między bohaterami są dość osobliwe. Odniosłam wrażenie, jakby byli bandą egoistów, bo każde mówiło tylko to, co z własnych ust chciało usłyszeć. Opowiadali bajki o sobie, wiedząc, że po zamknięciu drzwi Domu na Wzgórzu już nigdy do niego nie wrócą ani się nie zobaczą. W zasadzie żadne z nich jednoznacznie nie wzbudzało u czytelnika sympatii.
„Nawiedzony dom na wzgórzu” to sztandarowy przykład współczesnej powieści gotyckiej. I mimo, że czytało mi się go dobrze to dreszczu emocji nie poczułam. Przekonałam się tak, jak i za każdym poprzednim razem, że choć uwielbiam historie o nawiedzonych domach to nie po drodze mi jednak z powieściami gotyckimi.
Na specjalną uwagę zasługuje jednak wydanie książki. Jest po prostu piękne. Przyznam, że w dużej mierze to właśnie okładka przekonała mnie, żeby wreszcie kupić własny egzemplarz. Świetna robota, Repliko :)
Książkę polecam wszystkim, którzy są jej ciekawi. Wszak jest to już w jakimś stopniu klasyka literatury. Tym natomiast, którzy chcą się bać zwyczajnie odradzam. Zanurzony w promieniach słońca Dom na Wzgórzu nie zdejmuje grozą, a kilka nocnych incydentów to za mało, żeby usatysfakcjonować kogoś, kto chciałby się przestraszyć, (nawet jeśli bycie na miejscu któregokolwiek z bohaterów byłoby bardzo nieprzyjemne ;).