Każdy z nas ma określone gatunki literackie, po które sięga wyjątkowo chętnie. Bywa i tak, że książki z konkretnego gatunku zupełnie nas nie interesują, dlatego zawsze je omijamy. Czy zdarzyło Wam się jednak nie wiedzieć, czy dana książka może Wam się podobać, czy też nie? Właśnie takie było moje pierwsze odczucie odnośnie książki Macieja J. Różalskiego „Szablą i bandoletem“. Pomimo, że miałam możliwość przeczytać fragment, wątpliwości mnie nie opuszczały. Książka jednak na tyle mnie intrygowała, że postanowiłam zaryzykować. Czy było warto?
Fabuła z pozoru jest całkiem prosta. Oto dwóch przyjaciół z jednej chorągwi, Tomasz Kuczewski i Jeremi Sosnowski, przypadkowo spotyka ludzi, którym grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Mężczyźni bez zastanowienia śpieszą im na pomoc, nie przypuszczając, że ich losy skrzyżują się na znacznie dłużej. W okolicy grasuje bowiem człowiek, zwany Utopcem, którego wiele osób chciałoby zobaczyć przed wymiarem sprawiedliwości, a przy organizowaniu zasadzki, obecność pancernych może być na wagę złota. Jednak jak to wśród szlachty bywa, zanim ktokolwiek podejmie się dzieła, dwa razy się zastanowi, czy naprawdę się to mu opłaca. Prywatne interesy często stawiane są ponad dobro ogółu. Z czasem okazuje się również, że pojęcie dobra i zła bywa bardzo względne...
Muszę przyznać, że pomimo początkowych obaw, książka pozytywnie mnie zaskoczyła. Przez pewien czas spore problemy stwarzał specyficzny język książki:
"Osobliwy z waści człek. Chłopów do wojennego rzemiosła przysposabiasz, z sąsiadami w zgodzie żyjesz, co się chwali, ale nawet z tymi, których gdzie indziej pierwej szlachta obije nim rozmowę zacznie albo, w najlepszym razie, jak powietrze potraktuje."
Niestety nie jestem w stanie zweryfikować, na ile ten język odpowiada ówczesnym realiom, muszę jednak przyznać, że gdy już do niego przywykłam, doszłam do wniosku, że bardzo dobrze buduje odpowiedni klimat całej historii. Ten prosty zabieg sprawił, że naprawdę nietrudno wyobrazić sobie zbrojne potyczki, czy też dyskusje szlachty w karczmie.
Czytelnik dość szybko zaczyna się domyślać, do jakiego finału książka może zmierzać, zdradzę jednak, że autor zadbał o pewną niespodziankę, za sprawą której wiele się zmienia...
Z uwagi na swą tematykę, „Szablą i bandoletem“ chyba bardziej przypadnie do gustu panom, choć nie ukrywam że również ja bardzo miło spędziłam z nią czas. Sprawne pióro autora wykreowało ciekawą, klimatyczną historię, którą czyta się z dużym zainteresowaniem. Po jej zakończeniu naszła mnie myśl, że książka byłaby wspaniałym początkiem całej serii przygód dwóch przyjaciół z jednej chorągwi. Jeśli autor kiedykolwiek zdecyduje się napisać ciąg dalszy, a mam nadzieję że to zrobi, kolejne książki przeczytam z przyjemnością. A póki co zachęcam do przeczytania.