Niczym odkrywczym nie zabłysnę (ani złotówką, ani dolarem), Ameryki też nie odkryję (już nieco za późno), jeśli powiem, że OSZCZĘDZANIE STAŁO SIĘ MODNE. Że obrastanie w rzeczy (górnolotnie zwane materializmem), zagraca mieszkanie, zapycha szafy i rujnuje portfel (najczęściej ten ostatni cierpi najbardziej). Dlatego „Język pieniądza...”, taki ni to przewodnik, ni poradnik, ni mapa po świecie finansów, stanowi perełkę domowej kolekcji (zaznaczam - na stałe).
Dlaczego?
Co może być tak urokliwego w książce o pieniądzach, na dodatek – domowych? Jak się okazuje – może.
Oto tata rozmawia z synem o skarbonce. Zaczyna się niewinnie, bo od historii i pierwszych handlowców, potem pojawiają się monety i banki, aż lądujemy w domu ze świnką w ręku, do której wpychamy zaskórniaki. Tata wyjaśnia dziecku, dlaczego warto oszczędzać, myśleć i podejmować racjonalne decyzje (najlepiej przynoszące zysk). Zaczynasz oszczędzać wodę i prąd, szanujesz jedzenie i korzystasz z tego, co jest bezpłatne. Najmujesz się do dodatkowych prac po szkole, angażujesz w prace domowe i dobrze się uczysz, bo zabezpieczasz sobie przyszłość.
Wystarczy myśleć, myśleć i pamiętać o skarbonce, która jest przy okazji domowym bankiem (na początku). To taka lokata długoterminowa założona wówczas, gdy masz nieco więcej niż metr wzrostu i gdy głowa sięga ci ledwo ponad blat stołu. Patryk dzięki takiej lokacie zrealizuje marzenie.
Choć rozmowa taty i syna toczy się wokół pieniądza, to ręczę, że kwestią czasu jest, gdy dołączy do niej mama. Mama, która zarazi się... wirusem oszczędzania. Zacznie mądrze gospodarować budżetem domowym, narzuci sobie długie myślenie przed kupowaniem i tym samym ograniczy spontaniczne wydawanie pieniędzy. Skończy się ukrywanie zakupów lub nieprzyznawanie się do prawdziwej ceny (kobiety tak mają, ale to ich urok). I jak w mig pojmiesz, „Język pieniądza...” to nie tylko lepszy byt (raczej dobro-BYT), ale i … przestrzeń w domu. Okazuje się, że bez wielu rzeczy można się obejść, a ich nieposiadanie nie jest niczym złym (ba, nawet czymś dobrym).
Przy okazji odczujesz skutek uboczny – muszę przestrzec przed nieuchronnym, bo autorzy sprawę przemilczeli, a jest się czego obawiać. Jedna skarbonka wywraca życie do góry nogami (nie mówiąc już o tym, co robi, gdy zaczyna być coraz cięższa). Długotrwałe oszczędzanie buduje... uwaga!... SLOW LIFE (w pakiecie z ECO LIFE). Nie tracisz czasu na wiele niepotrzebnych zajęć, nie marnujesz pieniędzy (bo znasz ich wartość) i nie masz stresu ani złość w sobie. Zmienia się otoczenia i ty sam. Samoczynnie.
Sprawcą jest tata, który zaczął temat, skutkiem zaś skarbonka-świnka, która po jakimś czasie domaga się małej świnki, bo przytyła do granic możliwości (więc musi być na rzeczy).
„Język pieniądza...” to świetnie napisana książka, która jest dla każdego. Nawet dla stulatka, który dzięki niej dowie się wielu ciekawych rzeczy. Jest temat monet i złota i srebra, są krypto waluty i karty debetowe... A wszystko to wyjaśniane prostym językiem (w bankach często mówią po japońsku i do tego sepleniąc).
Tu są rysunki, są kolorowe strony i jest swoboda. Rozmowa, jaka odbyła się między tatą Pawłem, a Patrykiem, synem, to bardzo fajnie spisany dialog z podziałem na role (jak w teatrze), który czyta się z przyjemnością (i nie boli od tego głowa).
Takich książek powinno być więcej., znacznie więcej. W końcu... OSZCZĘDZANIE JEST SUPER.
#agaKUSIczyta