W końcu sięgnęłam po coś polskiego, dla mnie to duży szok, bo czytałam zazwyczaj tylko klasykę, miałam wcześniej jakieś też epizody, ale nie było nic innego w bibliotece, a potem nagle zrobił się bumm na te wszystkie Zmierzchy.
No i już bardzo dawno pożyczyłam od kochanej Pauliny z Miasta książek właśnie "Z popiołów" bądź co, bądź, ale zrobiło to dosyć sporo szumu i byłam ciekawa czy dorównuje ona temu wszystkiemu co o niej słyszałam. I tak zdecydowanie, chociaż mam parę, ale.
Kiedyś do jakiejś paczki dołączona byłą taka mini zapowiedź czyli kilka rozdziałów wyrwanych z tej książki, przeczytałam, ale szału to nie było. Teraz gdy sięgnęłam już po pełno wymiarową książkę okazało się, że wow zaciekawiła mnie ona.
Sarę spotkało coś złego, nikt z jej znajomych nie wie co takiego, pewnego razu gdy wraca późno do domu napadają na nią dresiarze, a młody barman Michał ratuje ją z opresji. I żyli długo i szczęśliwie. Czyż to nie wspaniała historia miłosna? Nie, bo oboje mają sekrety, ich przeszłość nie była kolorowa i każde z nich musi się z nią uporać, inaczej nie pójdzie dalej i będzie tkwić w jednym punkcie.
Bardzo powolne kroki jakie poczyniła autorka żeby zbliżyć do siebie głównych bohaterów były strzałem w dziesiątkę! Zazwyczaj po pierwszym rozdziale już są razem, a ja nie popieram takiego czegoś, dajmy się poznać bohaterom, właściwie bardzo fajnie poznawało się charaktery Sary i Michała. Czyli tak jak powinno być.
Autorka świetnie połączyła muzykę, sztukę w jedną całość, do tego pełno cytatów z różnych utworów, oczywiście gdy padły słowa z Dr. Housa miała mnie już w garści i przepadłam w tej książce. Dodatkowo w książce są piosenki, które tworzy główna bohaterka, dopasowane do fabuły, świetny pomysł, nadawały takiego klimatu, ale mnie nie ujęły. Kompletnie nie wiedziałam czemu Michał tak się nimi zachwyca, może one były romantyczne?
Wisząca cały czas gdzieś w powietrzu tajemnica co takiego przytrafiło się Sarze w pewnych momentach jest przytłaczająca, robi jej się za dużo. Przez to rośnie do bardzo wysokiej rangi, zastanawiam co to może być, jednak jest to coś co w książkach z tego gatunku jest dość popularnym rozwiązaniem, ale mino to myślimy, że może autorka wymyśliła coś innego i nas zaskoczy.
Śmiało mogę powiedzieć, że Martyna Senator jest Polską Collen Hoover, może różni je wiele po względem technicznym, ale myślę że bardzo blisko są po względem tematyki w jakiej się poruszają. Szkoda mi tylko, że nie zostały załączone do książki obrazki z tatuażami jakie narysował Michał, szczególnie tego, który wykonał dla Sary. Trochę mnie też zaciekawił fakt to jak szybko Sara pokonywała trasę z Krakowa do Lublina, bo to jest 3h drogi, a ona tam podróżuje jakby miała teleport. Chyba, że to ja coś źle zrozumiałam, bo kilka rozdziałów później podana była inna miejscowość. Muszę sprawdzić ten fakt!
Jestem pod wrażeniem tego co stworzyła autorka mam nadzieje, że kolejne części będą tak samo dobre jak ta. Żałuje, że nie sięgnęłam po tę historię wcześniej, bo jest niesamowita, od razu wczuwamy się w głównych bohaterów, dodatkowym atutem jest to, że rozdziały są pisane z obu perspektyw co w znacznym stopniu ułatwia zrozumienie i utożsamienie się z bohaterem.