Chyba każdy kto uwielbia czytać książki, a szczególnie dłuższe serie, ma lekkie obawy przed rozpoczęciem kolejnego tomu. Zawsze wtedy pojawia się pytanie, czy przypadkiem się nie zawiedziemy, bo autor lub autorka nagle opuścili poziom lub historia stała się strasznie przewidywalna. O tym, że opowieść może okazać się dużo lepsza od poprzednich, nawet nie śmiemy marzyć aby niczego przypadkiem nie zapeszyć. Takie właśnie uczucia towarzyszyły mi w momencie gdy miałam sięgnąć po Zwycięzca bierze wszystko Anety Jadowskiej. Jest to trzeci już tom z serii Heksalogia o Wiedźmie.
Dora nie ma nawet chwili spokoju. Problemy narastają i w „nosie” mają zbliżające się święta Bożego Narodzenia. Jak tu sobie poradzić z burzą hormonów niczym u nastolatki w okresie dojrzewania, podsycaną ogromną dawką magii, niestabilnym emocjonalnie diabłem zazdrośnikiem, rewolucją w piekle, która może przynieść jedynie więcej złego? A gdy doda się do tego znajomą zabójczynię próbującą wykończyć jedną z osób, które dostały się w opiekuńczy rada Dory, a także archanioła pragnącego naszej śmierci z jemu tylko znanych powodów, to otrzymamy iście wybuchową mieszankę.
Mam nadzieję, że nie zdradziłam niczego istotnego, a po prostu pobudziłam Waszą ciekawość. Wracając jednak do tego co napisałam w pierwszym akapicie, będąc teraz po lekturze tejże książki mogę na spokojnie stwierdzić, że moje obawy nijak się miały do twórczości p. Anety. Po raz kolejny przekonałam się, iż w przypadku przygód Dory nie ma mowy na nudę, przewidywalność czy spadek poziomu całej historii. Chociaż nie… w przypadku przewidywalności… był moment kiedy przestraszyłam się, że to jednak się stało. Na szczęście szybko zostałam wyprowadzona z błędu.
Na tym przykładzie łatwo zauważyć, że fabuła została naprawdę znakomicie skonstruowana. Jest nie tylko wciągająca, ale także pełna niespodzianek. Wreszcie doczekałam się tego, czemu kibicowałam od momentu lektury Złodzieja dusz. Chodzi mi mianowicie o relacje Dory z Mironem (uwielbiam tego diabła). Od samego początku aż iskrzyło między tą dwójką. Autorka doskonale wiedziała jak podsycać zainteresowanie tym tematem, aż w końcu skumulowana ciekawość została zaspokojona na… chyba muszę przystopować bo nie chcę nikomu odbierać frajdy ze zgłębiania tego tematu. Sami przekonajcie się kiedy wszystko będzie miało swoje „ukoronowanie”. Dodam tylko, że… dzieje się, oj dzieje.
Akcja z początku płynie spokojnie i miarowo, chociaż problemów głównej bohaterce nie brakuje. To właśnie dzięki nim tempo systematycznie zaczyna wzrastać z rozdziału na rozdział, jednocześnie zaskakując nas niespodziewanymi zwrotami akcji, które podwyższają tylko „temperaturę” oraz napięcie towarzyszące czytelnikowi od samego początku lektury. A wierzcie mi, jest co podnosić.
Samo zakończenie to po prostu małe mistrzostwo. Zresztą jak zawsze w przypadku książek p. Anety, która nie tylko zaskakuje, ale także i zaostrza apetyt na kolejny tom. Nic tylko obgryzać paznokcie z niecierpliwości w oczekiwaniu na niego.
Podsumowując. Zwycięzca bierze wszystko to naprawdę godna kontynuacja losów Dory, Mirona oraz Joshui. Nic innego mi nie pozostaje jak tylko zachęcić do jak najszybszego sięgnięcia po tę powieść.