„Świąteczna mordercza gra” to powieść świąteczna inna niż wszystkie. Nie niesie nadziei, nie podnosi na duchu, nie opowiada o świątecznych cudach i miłości unoszącej się wokół. Święta to cudowny czas, jednak nie wszędzie i nie dla każdego. Szczególnie Święta, kiedy zmuszeni jesteśmy spotkać się z nielubianymi członkami rodziny i zagrać z nimi w śmiertelnie niebezpieczną grę, w której stawką jest dom i życie. Taka sytuacja spotyka Lily, główną bohaterkę powieści, która zmuszona jest pojechać na dwanaście dni Świąt do posiadłości Endgame, w której się wychowywała, a której od lat z powodzeniem udawało jej się unikać. Tym razem jednak sytuacja jest inna. Ciotka, która ją wychowywała nie żyje, a w liście do Lily napisała, że oprócz wskazówek pomagających odnaleźć klucze, które są potrzebne, aby wygrać grę, Lily będzie mogła odkryć prawdę o śmierci mamy. W tej sytuacji Lily z ciężkim sercem decyduje się jechać. Nie spodziewa się, co czeka ją na miejscu.
Mówi się, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach. Powieść Benedict zdaje się to powiedzenie potwierdzać. W Endgame na Święta zbiera się najmłodsze pokolenie rodziny, kuzyni i kuzynki Lily. Niby wszyscy są dla siebie mili, uprzejmi, no może oprócz Sary, która nie przepada za nikim i jawnie to okazuje. Kiedy gra zaczyna się naprawdę, zaczynają z tych ludzi wychodzić potwory, chociaż nadal przy innych próbują ukrywać swoją prawdziwą twarz. Tak naprawdę nie wiadomo, komu można ufać, a komu nie. Lily zawsze była dobra w rozwiązywaniu zagadek, czego starała się nie pokazywać innym. Na nic się to jednak zdało, bo kiedy kobieta rozwiązuje pierwszą zagadkę, reszta zaczyna dosłownie deptać jej po piętach. Mimo ostrzeżeń ciotki, aby nie ufała nikomu, Lily zaczyna współpracować z kilkoma osobami, a potem z jedną, jej zdaniem jej najbliższą, co do której ma pewność, że nie mogłaby jej skrzywdzić i której uważa, że może ufać.
Nie zaskoczyła mnie ta książka pomysłem na fabułę, bo fabuły oparte na rozwiązywaniu zagadek znam całkiem dobrze i nawet nie z książek Agathy Christie, do których „Świąteczna mordercza gra” jest porównywana i w której nie brakuje analogii do klasycznej powieści. Mimo to rozgrywka, w której zdecydowali się wziąć udział bohaterowie zaintrygowała mnie i dałam się w nią wciągnąć. Od tego czasu pochłaniałam stronę za stroną z wypiekami na twarzy i w błyskawicznym tempie. Od kiedy pojawił się pierwszy trup, chciałam wiedzieć, kto za tym stoi. Bo nie było opcji, aby był to ktoś inny niż któryś z domowników. Autorka serwuje czytelnikowi dużo więcej trupów, których ilość zaskakuje, a lekkość, z jaką reszta podchodzi do kolejnych śmierci w tym domu, wprowadza w konsternację. I chociaż trup ściele się w powieści gęsto, autorka oszczędza nam brutalnych opisów dokonanych zbrodni. Skąpi również wskazówek odnośnie tego, kto owe zbrodnie mógł popełnić. A podejrzanych jest sporo. Chociaż tak naprawdę ich liczba maleje wraz z kolejnym pojawiającym się w rezydencji trupem i tak naprawdę rozwiązujemy tę zagadkę grubo przed czasem. To jednak nie jest jedyna zagadka, jaką mamy do rozwiązania. Bohaterowie każdego dnia muszą rozwikłać jedną zagadkę, wskazówkę, dzięki której znajdą ukryty klucz. Za każdym razem jest to sonet, ułożony przez Liliannę, ciotkę Lily i organizatorkę gry. Dzięki Lily, która bardzo dobrze odczytuje ukryte w sonetach anagramy, gra idzie sprawnie. W tym miejscu mam jedno zastrzeżenie, a chodzi o to, że zagadki są niezbyt zróżnicowane. Każda z nich, oprócz ostatniej, opiera się na anagramach, co po pewnym czasie zaczyna nudzić. Na szczęście to nadal nie jest wszystko, co ta powieść ma do zaoferowania. Uwaga czytelnika skupia się bowiem nie tylko na zagadkach mających doprowadzić bohaterów do wygrania posiadłości, ale przede wszystkim na wskazówkach przybliżających Lily do okrycia prawdy o jej matce. Przy okazji odkryte zostają również inne tajemnice rodziny, co jest nawet ciekawsze niż sama gra. A, że karty odkrywane są stopniowo, książka trzyma w napięciu, które rośnie ze strony na stronę coraz bardziej, aż do finału, dość szokującego, trzeba przyznać, w którym wszystko się wyjaśnia.
„Świąteczna mordercza gra” to klasyczny kryminał w wersji świątecznej, który dobrze się czyta, który wciąga i nie pozwala się oderwać. Kryminał z mnóstwem tajemnic i sekretów, ciekawy, zaskakujący i trzymający w napięciu. Polecam, nie tylko jako przerywnik od innych świątecznych powieści, chociaż jako urozmaicenie sprawdza się doskonale.