Szykujcie się na kolejną niesamowitą przygodę doktora Goodwina i jego nowego teamu. Po tym jak nasz naukowiec opuścił podziemną krainę i bezpowrotnie stracił kontakt ze swoim przyjacielem Larrym, zdecydował się wyjechać do Chin, by w Transhimalajach badać unikatową florę i spróbować zapomnieć o wydarzeniach opisanych w
Księżycowej Studni. Abraham Merritt, już na dzień dobry, funduje Czytelnikowi całkowitą zmianę otoczenia, co niejako daje zapowiedź tego, że
Stalowe Monstrum nie będzie odcinało kuponów od sukcesu pierwszego tomu, że mamy do czynienia z zupełnie nową opowieścią. I faktycznie, Autor nawet specjalnie nie nawiązuje do wspomnianej
Księżycowej Studni, tak więc nawet jeśli nie czytaliście pierwszego tomu - choć do lektury gorąco Was zachęcam - zrozumienie drugiego nie będzie stanowiło problemu.
A zatem dr Goodwin przemierza odludne tereny Azji w towarzystwie jedynie chińskiego przewodnika i służącego w jednej osobie oraz dwóch kuców. Ta prawie samotna wędrówka po pięknych, malowniczych i dzikich terenach przestaje być taka samotna, gdy po drodze nasz profesorek spotyka Dicka Drake'a, który okazuje się być synem starego znajomego Goodwina, a później Ruth Ventnor oraz jej brata Martina. Na tych ostatnich wpadają w tajemniczych ruinach zapomnianego miasta, do którego właśnie ściąga horda żołnierzy wyglądających, jakby żywcem przeniesionych z czasów Kserksesa. W ostatnim momencie ratuje ich piękna rudowłosa nieznajoma dysponująca potężną stalową machiną, za pomocą której szybko rozprawia się z żołnierzami.
Podobnie jak w poprzedniej części, tak i tutaj mamy silną kobiecą postać. Nieznajoma, która wybawiła naszą grupę wędrowców od niechybnej śmierci nazywa się Norhala i jest kimś w rodzaju bogini. Bywa okrutna i ma problemy z okazywaniem uczuć lecz nie jest to kalkomania Yolary. Yolara z
Księżycowej Studni była jedynie wykonawczynią woli swego "boga" i chciała przejąć władzę nad całą podziemną krainą, Norhala z kolei wydaje się być bardziej niezależna, a władza absolutna jest dla niej mniej znacząca. Przede wszystkim rudowłosa piękność pragnie zemsty. Z jakiego powodu? O tym musicie przekonać się sami. Goodwin i jego team trafiają do krainy Norhali. Ukryta wśród gór, do której wiodą sekretne tunele, szczeliny i przesmyki, okazuje się być Miastem zbudowanym z metalu i zamieszkałym przez Metalowy Lud. Zastanawiacie się co w tym wszystkim robią wspomniane wcześniej wojska Kserksesa z przełomu V i VI w. p.n.e.? No, tego akurat zdradzić Wam nie mogę. To jedna z większych tajemnic tej powieści i po prostu sami musicie ją odkryć.
Abraham Merritt w
Stalowym Monstrum kreśli zupełnie nowy, ukryty przed ludzkością mikroświat, w którym właściwie nie ma ludzi (z wyjątkiem Norhali i jej sługi), tylko stalowe maszyny posiadające świadomość. Powiedziałbym, że tytułowe Stalowe Monstrum było swego rodzaju Sztuczną Inteligencją, co tylko pokazuje jakim wizjonerem był Merritt i jak ogromną wyobraźnią dysponował. Wyobraźnia to jedno, w przypadku fantastyki - owszem - jest szalenie istotna, ale to nie jedyny element, z jakiego składa się książka. Uważam, że równie ważny jest sposób przedstawienia wykreowanego w głowie Autora świata. Abraham Merritt posługuje się przepięknym, barwnym i kwiecistym językiem, który co i rusz eksploduje feerią barw i detali, niczym wiosenna łąka o krystalicznie czystym poranku. Styl Autora w połączeniu ze świetnym tłumaczenia Radosława Jarosińskiego, sprawiły, że zostałem wciągnięty do teamu Goodwina. Byłem raczej biernym uczestnikiem jego wyprawy, po prostu stałem z boku i żaden z bohaterów nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności, ale - niech mnie diabli - byłem tam!
Ale
Stalowe Monstrum to także opowieść o nas - ludziach. Pomimo iż książka ma ponad sto lat (pierwsza wersja pochodzi z 1920 r.), wciąż wydaje się aktualna, bo i nasze podejście do świata i drugiego człowieka, wbrew pozorom, nie uległo zmianie. Wciąż jako ludzkość przemy do wojny, do wyniszczania się nawzajem. Merritt wydaje się nas przed tym przestrzegać, a na pewno skłania do pewnych przemyśleń. Pierwsza wersja powieści została wydana w 1920 roku czyli w czasach, gdy pamięć o I wojnie światowej nadal była żywa, trzecie wersja z kolei, ujrzała światło dzienne w 1945, kiedy to wciąż unosił się bitewny kurz II światowej. Dziś, gdy sytuacja geopolityczna ponownie wydaje się być napięta, powieści Merritta jeszcze bardziej zyskują na aktualności. A ja dochodzę do wniosku, że ludzkość za chu... nie potrafi uczyć się na błędach.
No dobra, bo ten ostatni akapit zabrzmiał trochę tak, jakby
Stalowe Monstrum, było jakimś pacyfistycznym manifestem czy coś. No, niezupełnie tak jest, ale książka ma swoje przesłanie i to jest dobre. Jeśli więć jesteś fanem fantastyki, miłośnikiem filmów przygodowych spod znaku
Indiana Jonesa,
Skarbu Narodów czy ostatnio
Wyprawy do dżungli lub, po prostu, szukasz odskoczni od współczesnej literatury, to może warto sięgnąć po dylogię z Walterem Goodwinem? Bo jeżeli otwierać sarkofagi klasyków, to wyłącznie tych najlepszych, a według mnie Abraham Merritt zdecydowanie się do nich zalicza.
© by
MROCZNE STRONY | 2021-2022