I choć kozackie opowieści o bohaterskich wyczynach w byłej Jugosławii i komandoskich wyczynach ulicznych band degeneratów to raczej wytwór pijackiej fantazji niż prawda, to przecież komu chciałoby się czytać szarą opowieść, w której jest prawda i tylko prawda?
Tak pisze Piotr Ikonowicz we wstępie do tekstu Piotra Jastrzębskiego. Mnie by się chciało.
Ze wstępu dowiemy się również o czym jest ta opowieść, jak należy ją rozumieć. Myślę że to taka trochę niedźwiedzia przysługa. Bo Jastrzębski i jego historia bronią się same, nie potrzeba tu wyjaśnienia i analizy. Autor wyrzyguje nam na stół własne flaki, że tak to uroczo ujme, i robi to wrażenie. Niektóre fragmenty nie porywają, ot, życie żula , "dykciarza" - czyli żula na denaturacie. Inne, jak na przykład opis pobytu w placówce MONARu - czyta się świetnie. Nie wiem czy nie przesadze jeśli napiszę że czyta się je z przyjemnością. Bo tak jest to opisane że wciąga. Po reportersku napisane. Piotr Jastrzębski to nie jest taki żulik z pierwszej łapanki, facet jest wykształcony, jeśli kogoś interesuje to niech sobie go wygoogluje, będziecie zaskoczeni. Wiecie, łatwo jest powiedzieć patrząc na oszczanego, cuchnacego i zataczajacego się menela, że to degenerat, nikt, bandyta, ktoś lub coś co nie zasługuje na naszą empatię. Sytuacja się zmienia kiedy ten śmierdziuch naprawdę ma coś do powiedzenia, kiedy jego spostrzeżenia są tak trafne że drapiemy się w głowę - no ale jak to? A tak to. Nie każdy pijak jest kretynem. Nałóg sprawia że alkoholik będzie kradł, zebral, kombinowal. Ale nałóg nie sprawia że taki człowiek przestanie myśleć. Jeżeli myślał wcześniej to nie przestanie.
Nie lubię dewotek które latają z kanapkami do trzesacych się nalogowcow i gratuluja sobie człowieczeństwa i chrześcijańskiej postawy. A potem do domu na barszczyk. Nieraz zdarzyło mi się kupić tzw malpke i wręczyć zaskoczonemu zulowi. Dawalam im też pieniądze wiedząc że kupią wódkę. Nadal to robię. To ich wybór, a ja potrafię go uszanować. Jak mi ktoś mówi że lepiej na głodne dzieci w Afryce bym dała - a zdarzają się tacy - to śmieję im się w ryj i mówię że nie obchodzą mnie żadne afrykańskie dzieci. Bo nie obchodzą, nie mam chęci ich ratować, adoptować lub pomagać w zdobyciu wykształcenia. Jestem ostatecznie mizantropka. Ale kiedy widzę człowieka na dnie, tym dnie o którym pisze Jastrzębski, dam mu na wódkę. Bo tak chcę. Bo to może mu uratować życie a on choćby przelotnie podaruje mi życzliwą myśl. Bo taki szmaciarz poznał prawdziwe człowieczeństwo, nie tylko to w czystych adidaskach ale osrane, zarzygane, zawszone i obrzydliwe. I jeszcze dlatego że wszyscy wiedzą lepiej od niego czego mu potrzeba. Tak, to egoizm, ale w pewnym sensie każda dobroczynność, w tym przypadku szeroko rozumiana, wynika z egoistycznych pobudek. I może on z tego nałogu wyjdzie i zrobi coś dla kogoś? A może nie. Jastrzębskiemu się udało, po ćwierćwieczu. I opisał nam swoją historię, nie czyta się jej lekko, fakt, ale o ileż to ciekawsze niż czytanie kolejnej magii świąt. Ciężko jest taką prozę ocenić za pomocą punktów czy gwiazdek, dlatego dam max. Tu nie chodzi ostatecznie o twisty fabularne i zgrabne zawiązanie akcji.
Za możliwość lektury bardzo dziękuję autorowi (Piotr Jastrzębski) oraz Iwonie Niezgodzie, organizatorce akcji promocyjnej.