Przeżycia związane z tą książką to bardzo osobiste doznania, jak przy mało której lekturze, dlatego dobrze, że nie przeczytałam żadnej opinii przed przystąpieniem do niej. I radzę potencjalnemu czytelnikowi nie zagłębiać się w nasze relacje po, a osobiście przeżyć swoją przygodę, a gwarantuje, że każdy spojrzy na nią pod innym kątem.
Żeby oddać w jednym zdaniu procesy, które zachodzą w fabule najprościej nazwać tę opowieść składem mikropowieść połączonych spoiwem baśniowej wizji Autora. Sam początek, gdy poznajemy Petera Lake, który wcale nie jest tu głównym bohaterem łączącym całą treść. Precyzyjnie było by nazwać go bohaterem tych opowieści, w których sam występuje. A takich bohaterów jest wielu z uwagi na wielość motywów, jakie tutaj występują, gdzie każdy w pewnej chwili się rwie i następuje kolejna mini opowieść. I to właśnie takie potraktowanie fabuły przez Helprina jest dla mnie męczące. Nie dość, że po dość realnym wątku na wstępie następuje zupełne odrealnienie zdarzeń, to do tego, co jakiś czas, rzuca nami od opowieści do opowieści, gdzie zaczynamy uczestniczyć w życiu innych postaci, w zupełnie innym świecie, a jedyne podłoże łączące te wątki to miejsce Nowy Jork. Choć ja miałam wrażenie jakbym podróżowała w czasie i przestrzeni, wcale nie zatrzymując się jedynie tam, tylko i wyłącznie na Ziemi.
Na wskroś surrealistyczna opowieść, jakby autor zabawił się w opisanie wizji z obrazów Dallego, gdzie rzeczy nabierają duchowości. U Helprina np miasto egzystujące na równi z człowiekiem, budzące się i tłoczące ruch w swojej codziennej maszynerii. Sposób, w jaki zostają podane opisy czy to miasta czy przyrody może budzić zachwyt czytelnika ze względu na rozbudowane zdania lejące się przez wiele stronic - bo nie powiem, język piękny, onomatopeje, metaforyka nadająca poetyckości wybranym miejscom w treści. Ale dla niektórych będzie to element dość nużący. Może podziałać tak samo jak wielość postaci i motywów, wśród gąszczu których czytający powoli gubi zmysły.
Po przeczytaniu i odetchnięciu myślę, że gdyby to był zbiór odrębnych historii czułabym większy sens tego co czytam, miałoby to ręce i nogi, niczemu nie dziwiłabym się na niekorzyść książki, ale w podanej formie nie trafia do mnie ostatecznie jej obrazowość, magiczność, a momentami poetycka narracja zaczyna drażnić. Co bardziej irytujące to fakt, że poznając jakąś historie , mamy do czynienia zaledwie z jej fragmentem, bo nie zawsze możemy liczyć na pełne domknięcie danego wątku.
Moja ocena względem przeczytanej treści to jak zwykle ocena tego, w jaki sposób jej czynniki wpływały ma mnie, na moją wyobraźnie, emocje pojawiające się podczas lektury, a nie sam fakt zbudowania świata w książce i to jak barwnym językiem przemawia narracja. Żeby autor dotarł do czytelnika ze swoim przesłaniem musi być dlań zrozumiały - nie myślę tu o posługiwaniu się prostą stylistyką - musi udostępnić klucz, który otworzy przed nami bogaty świat wyobrażeń, zdarzeń i wartości, które autor w nim zawarł. Niby to wszystko tu dostrzegam, mam świadomość co i po co zostało stworzone w przeważającej mierze, ale i tak po dotarciu do konkluzji, patrząc na całość, mam poczucie rozczarowania. Nic nie poradzę, że "Zimowa opowieść" traci w mych oczach jako całość fabularna, a zyskują aprobatę jedynie poszczególne sceny, w których dostrzegam sensowne motywy. Być może, gdy przeczytam ją ponownie za kilka lat, dostrzegę inne atuty. Być może nawet całość zyska wyrazistość. Tymczasem.... szerokich horyzontów Czytelniku!