Batpig (czyli Grzesiek) nadchodzi. I to od razu na matematykę. I dwa nieszczęścia w jednym pakiecie już na dzień dobry, albo i nie dobry. Nie dość, że jest niewyspany, bo „pikawa mu szalała, a raciczki trzęsły się, jak galareta z nóżek”, to coś było nie tak. Włączył chrumkającą lampkę nocną z kolekcji Wieprzowego Mściciela i co zobaczył swoimi Batpigowymi oczami? Że jest 3:05, a drugim nieszczęściem, tak zwanym gwoździem poranka była matma. Ale! Żeby tylko! Czas na owej matmie zatrzymał się. Wskazówka ani drgnęła. Czas płynął, ale nie płynął, aż do akcji wkracza Grześ, czyli niewyspany Batpig, który wskakuje w swój strój (a`la Batman i Superman w jednym) i ratuje sytuację. Ratuje szkołę i siebie i nauczyciela (z którego leją się siódme poty) i Woźnego. Potem, w innej historii, walczy z kosmitami. Ci już zegarem nie sterują, ale w głowach tkwią im psikusy z ziemianami w roli głównej. A, że nieszczęście przyciąga kolejne, tak i tu dochodzi niemalże do katastrofy.
Grzesiek poznaje „na żywo” oryginalnego Pana Napoleona Knura, którego uwielbia, a któremu słoma z raciczek wyłazi. To obleśny krzykacz, niekulturalna świnia – dosłownie i totalna beznadzieja zwierza. Akcja nabiera tempa... Zjawia się Batpig, bo Knur to „podróba” odważnego bohatera...
No, ale, ale – o przygodach i ich zakończeniach nic nie powiem. O tym, jak Batpig (czyli Grzegorz w lateksie) śmiga (czasem jak mucha, czasem jak jaskółka) i działa, nie wyjawię ani słówka, bo to trzeba poznać naocznie. Samemu czytając. Czytając i rechotając, co nieuchronne. Patrzysz na dzielną świnkę (na pasztet w kombinezonie), która niczym Zorro (na szczęście bez szpady) ratuje fatalne sytuacje. Tak mało i tak wiele zarazem. Bo jednocześnie ratuje ciebie – z marazmu, z ciężkiego humoru i ze złego stanu zdrowia. Dlaczego i zdrowia? – zapytasz? Bo czytając sam masz ochotę przywdziać ów obcisły strój i wystrzelić w powietrze, jak odrzutowiec, podczas gdy za tobą poły peleryny furczałyby na wietrze. Marzenie jak lekarstwo na własne bolączki – tym jest Batpig.
„Świnka Wysokich lotów” - świetne dialogi. Przygody. Nazwy.
Wspaniały czas spędzony z komiksem – i śmiech w pakiecie.
I co najważniejsze, ów Pasztet świński, tfu – Odważna Świnka w kombinezonie (ale i bez niego też) to odważne dziecko, które widzi kłopot i reaguje. Jeśli jest problem, stara się swoimi siłami i mocami rozwiązać go. Pomóc i sobie i reszcie, bo wszystko, co robi jest pomocne i dla innych. I to jest coś, co można pokazywać dzieciom i tłumaczyć im zachowanie pasztetówki (tfu, Batpiga), dzielnej świnki, która jest wzorem (jakby nie było) do naśladowania. Można nawet pokusić się o stwierdzenie – „Patrz, jak ładnie Świnka robi. Jak odważnie stara się o porządek i jak walczy o przyjaźń kolegów”. Warto jednak mijać wchodzenie w jej buty – acz, raciczki, bo to może nastręczać dodatkowych kłopotów przy wyjaśnianiu treści Wysoko Latającego Batpiga. Lepiej zostać na ziemi, niż w chlewiku i lepiej wyspać się nie tyle do 3:05, ile do wstawania słońca i zjeść w spokoju śniadanie.
„Batpig. Świnka Wysokich Lotów” Roba Harrella to komiks dla każdego. Dla małego i dużego, młodego i starego, grubego i chudego, garbatego... To lek na wszystko. I koniecznie do czytania na głos. Dlaczego? Bo śmiech i ubaw jest znacznie większy. Bo głośne czytanie potęguje radosny wydźwięk i wywołuje dodatkowe reakcje (świnkowo-pozytywne wibracje). Jest i masaż brzucha (swojego) i kuracja dla całego ciała. I nie ma skutków ubocznych, nawet przy przedawkowaniu (choć to raczej nie grozi).
Wspaniała Świnka Ekstremalnie Wysokich Lotów
#agaKUSIczyta