Są takie dni, kiedy czujemy się bardziej samotni, wtedy najlepszym lekarstwem jest rodzinne ciepło, poczucie przynależności do kochającej grupy. Ponieważ z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu warto mieć pod ręką książkę Isabel Allende „ Suma naszych dni”. Powieść, z której miłość wprost się wylewa. Pisana z myślą o zmarłej córce, by podzielić się z nią radościami i bólem.
Podobało mi się, że została podzielona na kilkustronicowe opowieści. Dzięki temu czułam się trochę jakbym była dziewczynką, która co noc czeka na jedną z historii. Możemy dawkować przyjemność bez obawy wytrącenia się z rytmu książki.
Dla większości świata pani Allende jest znaną pisarką, w życiu prywatnym jest przede wszystkim matką, która walczy do ostatniej kropli krwi o szczęście swoich dzieci. Wychowana w kulturze chilijskiej, gdzie rodzice mają prawo do ingerowania w życie swoich dzieci a przynajmniej sami je sobie nadają. Ta mentalność jest niezwykle zbliżona do polskiej, u nas również ceni się rodzinę ponad wszystko i wszystkich. Isabel jak matka Polka uważa, że wie, co jest najlepsze dla swoich dzieci. One z reguły denerwują się tym, ale wybaczają, gdy dzięki matce znajdują miłość życia. Jednak z efektami pomocy różnie bywa, bo „ życie to nie fotografia, do której ustawia się rzeczy tak, żeby było je dobrze widać, a potem uwiecznia obraz dla potomności; to mętny, nieuporządkowany, szybki proces pełen nieoczekiwanych wydarzeń. Jedno, co pewne, to, to, że wszystko się zmienia.”. *
„Inny związek łączy osoby, które wychowują dzieci, nie mają pieniędzy ani wolnego czasu, a inny ludzi dojrzałych, spełnionych zawodowo i oczekujących narodzin pierwszego wnuka.” **
Widzimy, że nigdy nie jest za późno by nauczyć się miłości. Isabel nauczyła swojego męża kochać i okazywać to uczucie, bez obawy odrzucenia. Para znająca swoje przyzwyczajenia, słabości i zalety. Wzruszyło mnie to, że gdy są na siebie źli kładą się spać po przeciwnych stronach łóżka, ale budzą się zawsze objęci. Nie myślcie, że ich związek jest idealny, bo nie jest. Ich siła jest to, że wiedzą o tym i idą razem do przodu mimo wszystko. Nie boją się prosić o pomoc innych, nawet terapeutów, którzy pewnie zbili majątek na rodzinie Allende. „[...] w chwili zagrożenia człowiek wyrzuca za burtę to, co nie jest niezbędne do żeglugi, czyli prawie wszystko. W końcu, kiedy pozbędzie się obciążenia i dokona obrachunku, okaże się, że jedyne, co pozostanie, to miłość”.***
Cieszę się, że tak książka powstała. Choćby z tego powodu, iż My, ta „szara masa” możemy zobaczyć, że życie sławnych i bogatych nie jest idealne.
Szczerze poruszono wątek bezpłodności u kobiety i jej ból. Poczucie wyobcowania, bo dziecko w pewnym sensie umacnia pozycje kobiety, wiąże ją z mężczyzną i jego rodziną. Świadomość niemożności posiadania dzieci jest trudna przy pierwszym małżeństwie, przy pierwszym poważnym związku. Jeszcze trudniej jest, gdy dowiadujemy się o tym wiążąc się z mężczyzną posiadającym już 3 swoich dzieci. Isabel pokazuje, jak trudno zrozumieć drugą płeć. Mężczyzna przeszedł już okres zmieniania pieluch, wyrastania zębów, pierwszych kroków i słów. Teraz chce się cieszyć życiem, jednak jak może wymagać od swojej partnerki by była matką jego dzieci, kiedy on sam nie chce być ojcem dla jej dzieci.
Lektura jest pełna poczucia humoru. Autorka posiada w sobie pokłady dystansu do swojej osoby oraz tych najbliższych, doprawia to nutką czułej ironii a wisienką na torcie są dzieci, które nieustannie dostarczały powodów do uśmiechu swoimi teoriami i pytaniami.
Pisarka pokrótce opisuje też swoje podróże do takich zakątków świata jak np. Indie. Moim zdaniem jednak cała książka jest podróżą w głąb własnego serca. Pozwoliła sobie towarzyszyć a jednocześnie wkradła się do mojego serca i zajęła całkiem spory kawałek.
Choć nigdy jej nie widziałam, nigdy nie słyszałam jej głosu sprawiła, że czułam się częścią jej rodziny i razem z nią martwiłam się o członków tego niezwykłego klanu.
Fantastyczna książka.
*”Suma naszych dni” Isabel Allende, wyd. Muza s. 307
** Tamże, s. 343
*** Tamże, s. 384