Chciałabym bardzo podziękować wydawnictwu „Znak” za podarowanie mi „Wróbla w getcie” Kristy Cambron przed premierą. Czytanie tej książki było dla mnie prawdziwą przyjemnością.
Akcja „Wróbla w getcie” K. Cambron rozgrywa się dwutorowo. We współczesności bohaterką jest Sera James, którą znamy z pierwszej części („Motyl i skrzypce”), natomiast osiemdziesiąt lat wcześniej obserwujemy losy Kai Makovsky, Prażanki, którą wojna zmusza do wyjazdu z ukochanego miasta.
Kaja jako pół-Żydówka musiała uciekać z Pragi w chwili, w której wkroczyli do niej naziści. Los rzucił ją do Londynu, gdzie znajduje pracę w gazecie (choć nie do końca taką, jaką chciała), przeżywa koszmary bombardowań i poznaje Liama. Ten w decydującym momencie pomaga jej przedostać się z powrotem do ojczyzny, by uratować rodziców. Na wojnie jednak mało co idzie zgodnie z planem. Kaja zamiast uciec z rodzicami i zapewnić im bezpieczeństwo, ląduje razem z nimi w obozie w Terezinie. Tam otrzymuje za zadanie nauczać żydowskie dzieci. Jedną z nich, do której Kaja szczególnie się zbliża jest mała Sophie.
Książka, choć może brzmi to banalnie, naprawdę wciąga. Jest napisana pięknym, schludnym językiem, co uderzyło mnie od razu, kiedy tylko zaczęłam czytać. Być może to zasługa opisów, które nie tylko nie hamują akcji, ale i pozwalają lepiej się w nią wczuć.
Przyznam się szczerze, że nie czytałam (jeszcze!) pierwszej części, (odczuwałam to na początku, czułam się jakbym weszła do salonu pełnego ludzi w trakcie rozmowy i nie do końca potrafiła się do niej włączyć, przetrwałam jednak to wrażenie i przepadłam w tej wojennej historii). W świat Kai wsiąknęłam natychmiast i niemal bezpowrotnie. Za to trudno było mi się zżyć z rozterkami i problemami Sery i jej męża, Williama. I może to okrutne, ale kiedy przewracałam stronę i widziałam, że autorka znowu przechodzi do rozdziału o współczesności, czułam rozczarowanie.
Chciałam wciąż i wciąż czytać o Kai, (i Liamie, którego chyba uznałam za moją nową (kolejną ;) literacką miłość). Żałuję trochę, że Kristy Cambron zdecydowała się na przeskoki czasowe w rozdziałach o wojnie, przez to nie odczuwamy ogromu czasu jaki Kaja spędziła w obozie, daty na początków rozdziałów nie robią takiego wrażenia. Pamiętam, że zobaczywszy którąś z grudniowych dat, pomyślałam: „O znowu zima w Terezinie, ciekawe co działo się od ostatniego rozdziału?”. W obozie autorka serwuje nam tylko pojedyncze scenki, próbując ukazać grozę tego miejsca i okrucieństwo nazistów. Ale czytelnicy wiedzą o tym wszystkim niejako podświadomie, ponieważ w naszej historii słowo „obóz” i „nazista” ma odpowiednio negatywny, przerażający wydźwięk. Uważam, że autorka mogła poświęcić rozdziałom obozowym dużo więcej miejsca, zdecydować się na brutalniejsze opisy, (przy jej sposobie pisania, książka nie traciłaby przez to ani trochę subtelności, za to zyskałaby na wiarygodności). Ale to mój jedyny zarzut (pochodzę z Oświęcimia i o grozie takich miejsc wiem już dość sporo ;). Książkę bowiem będę polecać jeszcze długo i każdemu.
Z niecierpliwością przebieram nogami aż wezmę do rąk część pierwszą.