Allan Karlsson to całkiem zwyczajny staruszek wegetujący w peryferyjnym domu opieki. OK, to, że właśnie skończył sto lat nie jest zbyt popularne wśród staruszków. Jego żywiołowość i spontaniczny ‘wyskok’ przez okno tym bardziej nie czyni z niego takiego zwykłego staruszka. Po lekturze całej książki, czytelnik stwierdzi już zapewne, że określenie ‘zwykły’ do tego konkretnego staruszka nie pasuje ani odrobinę.
Allan wyrusza na kolejną szaloną – potencjalnie ostatnią – podróż, bo w domu spokojnej starości zwyczajnie mu się nudziło. Podróż szaloną: bez bagażu, w kapciach i w kierunku raczej bliżej niesprecyzowanym. OK. Właściwe obuwie szczęśliwie znajduje na drugim przystanku swojej podróży, a pewien kłopotliwy bagaż już na pierwszym i trochę mniej szczęśliwie. Kierunek podróży powoli też zaczyna się klarować, szczególnie gdy na trasie spotyka ciekawych towarzyszy, a na dodatek szuka go prokuratura, pod zarzutem potrójnego zabójstwa. No i jeszcze ten słoń….
Ale czekajcie, czekajcie. Jak to kolejną szaloną podróż?? A no właśnie. Bo pan Allan Karlsson w swoim długim życiu przeżył wiele podróży pełnych przygód, bardziej szalonych, a i często bardziej absurdalnych niż ta ostatnia – ze słoniem. No bo, jaki człowiek może się pochwalić znajomością z Trumanem, czy popijawą z Stalinem, któremu w stanie głębokiej nietrzeźwości zdradził plan pierwszej bomby atomowej. Ten plan oczywiście znał osobiście, gdyż dziwnym zbiegiem okoliczności maczał palce przy jej konstruowaniu w Los Alamos. Nie mniej absurdalna jest wyprawa przez największe góry Świata czy darmowy wypoczynek na Bali na koszt wielkiego Mao.
Co mogę powiedzieć o tej książce? Specyficzna, zakręcona, momentami lepsza niż przygody Józefa Szwejka czy Forresta Gumpa, niesamowicie zabawna, po prostu świetna. Dla dodatkowo, bo podwójnie. Raz, sama książka w wersji papierowej, a dwa – audiobook zrealizowany z udziałem Artura Barcisia. Chociaż „Stulatek…” napisany jest flegmatycznie, z całkowitym wypięciem się w stronę jakiejkolwiek dynamicznej fabuły, to nadal czyta się go świetnie. Tak, jakbym rzeczywiście słuchał wspomnień staruszka, który przeżył już wszystko i wszelki pośpiech miał głęboko w d… . Jonas Jonasson połączył skandynawski styl, którego raczej nie lubię, z zakręconą grą przypadków i zbiegów okoliczności zgrabnie wplecionych w najważniejsze wydarzenia historyczne. Wyszło świetnie i czyta się zdecydowanie szybciej niż typowe skandynawskie kryminały :)
A co się tyczy pana Artura Barcisia. Cóż, gdybym miał wybór, powiedziałbym, że facet się kompletnie nie nadaje do wydania audio powyższej książki, a po sam produkt sięgnął niezbyt chętnie. Na szczęście zostałem postawiony przed faktem dokonanym, tudzież płytka CD została mi wciśnięta przez przedstawicielkę Świata Książki, z komentarzem: „Masz, to genialny audiobook, uśmiejesz się po pachy. Jesteś mi winny recenzję.” (Nawet) uwierzyłem, sprawdziłem na własnych uszach, potwierdzam i zdecydowanie polecam.
Książka jest świetna sama w sobie, a audiobook w wykonaniu Artura Barcisia podnosi całość na wyższy poziom. Polecam obie wersje, jednak osobiście w tym wypadku wolę tę niepozorną płytkę, którą aktualnie mam ochotę wysłuchać jeszcze raz :)
[Recenzja pierwotnie opublikowana na blogu
www.zakladnik-ksiazek.pl]