Gdy sięgałem po ,,Starcie Królów’’ miałem ogromne oczekiwania. Chciałem przeczytać powieść, która w pełni mnie pochłonie i pozwoli raz jeszcze rzucić się w ten wspaniały, zaczarowany świat. Ta książka miała za zadanie wzbudzić we mnie śmiech, łzy, a także pozwolić rwać kartki ze wściekłości, gdy losy ulubionego bohatera nie będą szły po mojej myśli .
Nie, nie jestem marzycielem ani człowiekiem, który żyje w utopijnym świecie. Mam takie wymagania, a nie inne bo przeczytałem Grę o Tron, a jak mawiała moja babcia apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Starcie Królów to drugi tom wspaniałego cyklu Pieśni Lodu i Ognia autorstwa Georga R.R Martina. Amerykański pisarz zabiera nas do Siedmiu Królestw, które ogarnięte wojną wyczekują końca najdłuższego w historii lata.
Autor po raz kolejny pokazał wszystkim wokół, jak powinno się tworzyć postacie. Bohaterowie w książce są niesamowicie prawdziwi. Martin w doskonały sposób ukazuje ich słabości oraz silne strony. Wszystkie ich poczynania są sensowne i logiczne. Wpływają na nie czynniki, którymi kierujemy się i my sami w naszym prawdziwym świecie. Tytuł lorda i piękny zamek nieopodal morza to kuszący kąsek by zapomnieć o honorze i dawnych przysięgach. Brzdęk ciężkiej sakwy otworzy przed nami zamknięte drzwi, a także rozchyli uda pięknej kobiety. Matczyna miłość nie zna strachu i jest gotowa na wszystko by ochronić własne pociechy. Niby wszystko dzieje się w innym świecie, ale jakże bliskie są nam decyzje mieszkańców Siedmiu Królestw.
Kolejnym dużym plusem książki jest podejście bohaterów do sprawy religii. I w tym aspekcie widzę wielkie podobieństwo do naszych realiów. Niektórzy rycerze mają głęboko w czterech literach wszystkich Bogów i wierzą jedynie w siłę swego ostrza. Inni z kolei pokładają wielkie nadzieje w modlitwach i oddają się im każdego dnia. O co się modlą ? O miłość, siłę, o swoich bliskich i zwycięstwo jednej ze stron. Z drugiej strony zawsze pozostaje tylko cisza. Jest też jedno uniwersalne bóstwo, które występuje chyba w wszystkich powieściach fantasy. Mowa nie o kim innym jak małej złotej monecie.
Mnie osobiście ujęły krainy, które występują w powieści. Lodowaty mur na którym wiernie służą bracia z Nocnej Straży kryje w sobie coś magicznego, a zarazem strasznego. Jest w tej krainie jakaś wielka siła, która aż emanuje podczas przerzucania stronnic książki. Czerwone Pustkowia, które przemierza Daenerys Targaryen nasuwają mi na myśl wizję apokaliptycznego świata, który miałby czekać nas w przyszłości. Królewska przystań żyje z kolei własnym życiem, które pełne jest intryg, zdrad, a także sieci spisków. Zawsze, gdy autor opisuje Winterfell czuje się tak jakbym wrócił we własne strony po długiej podróży. Nie wiem dlaczego ale siedziba rodu Starków zawsze kojarzy mi się z rodzinnym domem.
W drugim tomie cyklu Pieśni Lodu i Ognia jest również dużo więcej magii, która cały czas ustępuje jednak miejsca dobrze naostrzonemu mieczowi. W innych powieściach fantasy często jest przesyt czarodziejów, smoków i innych magicznych istot. Tutaj wszystko jest odpowiednio wyważone i magiczna zupa nadal smakuje wybornie.
Tak samo jak w Grze o Tron tak i w Starciu królów doskonale według mnie został rozwiązany sposób pisania rozdziałów. W wielu książkach do każdego rozdziału przypisana jest jakaś nazwa i odpowiedni numer. Tutaj sprawy mają się całkiem inaczej. Autor pogrubia po prostu imię z jednego bohaterów informując nas, że ta część będzie właśnie o nim. Jak dla mnie świetny pomysł. Niby mała rzecz, a jednak cieszy.
Podsumowując jest to jedna z najlepszych powieści fantasy jakie miała zaszczyt przemknąć przez moje skromne ręce. 869-stronnicowego kolosa przeczytałem w kilka dni co tylko potwierdza z jak wciągającym obiektem mamy do czynienia. Książka zawiera również dodatek ,,Królowie i ich dwory’’, gdzie możemy bliżej zapoznać się z frakcjami występującymi w powieści. Cena 49 zł choć wysoka jest w pełni odpowiednia za tak wybitne dzieło.
Życzę Wam byście tak jak i ja dali się ponieść własnej fantazji i wsłuchali w najpiękniejszą pieśń. W Pieśń Lodu i Ognia…