Monika Sjöholm Stacje serc, zanim zaczęłam czytać Stacje serc, przed oczami mignął mi zupełnie wyrwany z kontekstu kilkusekundowy fragment filmu. Wielkomiejski klimat, tętniące życiem, spowite szarością zapadającego zmroku miasto, oświetlane kolejnymi zapalającymi się światłami budyni i ulice, pełne spieszących się ludzi, hałas, pisk opon, dźwięki klaksonów, pokrzykiwania. To wszystko widziane gdzieś z wysokości. Budynki promieniejące feerią przeróżnych odcieni świateł, przecinające się wstęgi ulic.
Moje zaskoczenie było tym większe, że autorka zaczyna oprowadzanie czytelnika po Warszawie w taki sposób, jakby to było miejsce kameralne i przyjazne każdemu, śladami starych kamienic, miejsc pamiętających czasy II wojny światowej, getta, w których zachowało się mnóstwo ludzkiej krzywdy, ale również przeróżnych wspomnień. Tak jakby czas się nagle zatrzymał. Jeśli już wniknie się w ten świat jeszcze głębiej, przychodzi znów kolejna chwila zdumienia. Wielkomiejski obraz przecinają nie tylko stare przedwojenne kamienice, dodatkowo pomiędzy budynkami rozpościerają się kwadraty zieleni parków, fontanny, kawiarenki, bulwary. Dzięki nim można zwolnić, zatrzymać się, pobyć przez chwilę w zamyśleniu, razem, tęsknić, wspominać, marzyć bądź snuć plany.
Warszawa anno domini 2017, upalne lato. Róża i Mateusz. Dwoje ludzi zbliżających się do czterdziestki, którzy za sobą zostawili przeszłość, chociaż ta nadal żyje mocno we wspomnieniach. Odnajdują się zupełnie przypadkowo na jednym z portali. Zawiązuje się pomiędzy nimi szczególna więź, jakby znali się już od lat. Oboje leczą rany. Rozumieją się bez słów, jednocześnie niezobowiązująco traktując tę znajomość. Ta historia przypomniała mi film z 1995 roku w reżyserii Richarda Linklatera Przed wschodem słońca, w którym w rolach głównych występowali Julie Delpy i Ethan Hawke. Poznani przypadkowo w pociągu, zaczynają prowadzić niezwykle interesującą rozmowę, która przeradza się w końcu w kilkunastogodzinny wspólny pobyt w stolicy Austrii. Świetny film.
W przypadku Stacji serc rozmowa i umiejętność słuchania również ma szczególne znaczenie. W dodatku jest to dialog delikatny, niewymuszony, jakby wyciszony, chociaż czasem też rani. Wydawałoby się ogromne serce Warszawy bije delikatnym rytmem, gorące lato rozpala temperaturę nie tylko otoczenia, ale również znajomości, a Róża i Mateusz, którzy w sercu miasta się znaleźli, łakną również rozmowy. Choć dopiero się poznali, zachowują się tak jakby znali się całe życie, byli sobie przeznaczeni.
Miasto daje się obserwować, a w zamian odwdzięcza się swoim urokiem. W taki sposób sportretowana Warszawa hipnotyzuje jak jeszcze jeden bohater, cichy świadek rodzącej się znajomości i jestem bardzo ciekawa, w jaki sposób odebrałaby przedstawione w powieści miasto osoba, która zna w nim każdy kąt? Warszawa w Stacji serc jest niezwykle namacalna, z mnóstwem konkretnych miejsc, jest miastem, którego można dotknąć, poczuć, chociaż na codzień metropolijna, w tym wypadku pokazuje swoje bardzo kameralne oblicze, dając bohaterom i czytelnikowi oddech, czas i chwilę dla siebie.
Lubię, kiedy autor zaprasza czytelnika do wykreowanego przez siebie świata, podsuwając mu opowieść, która nie kończy się wraz z przełożeniem ostatniej strony, a jeszcze przez długi czas pozostawia z pewną ilością pytań, niedopowiedzeń, refleksji. W tym wypadku miałam okazję przeczytać bardzo zgrabnie skonstruowaną historię obyczajową, wyróżniającą się mocno na plus sposród podobnych jej opowieści. Dużo bliżej jej do prowokującej chwilę zadumy literatury pięknej niż sztampowej historii miłosnej. To bardzo duży plus.