Kontynuując podróż po starych powieściach Cooka trafiłam na Śpiączkę, będącą inspiracją dla filmu Crichtona z Michaelem Douglasem (wspominam o tym dla zainteresowanych także ekranizacjami). I chociaż ostatnio chwaliłam lekarza-pisarza to ta pozycja zdecydowanie jest taka se.
Temat jest niezwykle banalny, ale i przejmujący. Otóż w Szpitalu Głównym w Bostonie dochodzi do kilku niewyjaśnionych przypadków śpiączki. Sprawą interesuje się młoda Susan Wheeler, która właśnie rozpoczęła staż w owym szpitalu. Studentka podchodzi do tego emocjonalnie – pierwsza znana jej „ofiara” to kobieta w jej wieku, drugą jest pacjent, który kilka godzin wcześniej zaproponował jej randkę – a także zadaniowo – nauka górą!, studia udowodniły jej, że metodyczna praca przynosi odpowiedzi na wszelkie zagadnienia. Wheeler rozpoczyna więc prywatne śledztwo.
Pierwszy zarzut: za dużo medycyny. Tak, wiem, trochę głupie, jeśli sięga się po thriller medyczny. Ale ilość nazw leków czy substancji zupełnie mi nieznanych była przytłaczająca. Momentami się zastanawiałam czy muszę to wiedzieć i łapałam się na tym, że kompletnie nie zrozumiałam zdania czy akapitu. Podwójna robota takie czytanie. Ale odkryłam, że temat śpiączki nie jest tym, co tygrysy lubią najbardziej.
Drugi zarzut: bohaterka. Cieszę się, że Cook na pierwszy plan wysuwa postaci kobiece, ale ta Susan to nieznośna była. Rozumiem, że chciała znaleźć przyczynę śpiączek, ale lekceważenie obowiązków studentki medycyny (nie żebym ja była taka pilna, ale ja nie planowałam leczyć ludzi!), manipulowanie swoim opiekunem i niezważanie na hierarchię w szpitalu, to przeszkadzało mi bardzo. Nieważne czy miała rację, jej zachowanie wpływało na mój negatywny odbiór jej osoby.
Trzeci zarzut: feminizm. Akcja powieści rozgrywa się w 1976 roku, czyli w czasach, gdy medycyna była zdominowana przez mężczyzn. Okej, niech będzie, pokażmy jak trudno mają kobiety. Okej, zgadzam się, faktycznie wtedy musiało być trudno. Okej, wiem, że kobiety musiały nie tylko udowadniać swoją wartość, ale i walczyć z postrzeganiem ich jako istoty gorsze lub jako obiekty seksualne. PRZESTAŃ JUŻ TO PODKREŚLAĆ, WIEM!
Nie wiem czy to kwestia oczytania tego typu powieści, ale intrygę odkryłam dość szybko, właściwie określając tego „złego”. I kiedy jeden z bohaterów się pytał po co ktoś miałby doprowadzać do śpiączek tych pacjentów to ja się zastanawiałam „Serio, nie domyślasz się?”. Także chyba można powiedzieć, że nie jestem usatysfakcjonowana. Trochę nudnawo było. Ale krótkie posłowie zwraca uwagę z czym nawet i obecna medycyna musi się mierzyć.