Łzy Mai przeczytałam już dość dawno, jednak wciąż czasami wracałam do niej myślami. Drugi tom serii autorstwa Martyny Raduchowskiej dość długo czekała na swoją kolej, jednak nareszcie przyszła i na nią kolej. Z ogromną ekscytacją zabrałam się do poznawania dalszych przygód Mai. Czy koniec końców książka ta mnie usatysfakcjonowała? O tym w tej opinii.
Technologia rozdarła miasto na pół i już nie da się jej zatrzymać. Nic dziwnego – w końcu istnieją androidy, które stanowią idealną kopię człowieka, wliczając w to wszystko myśli oraz uczucia. Są one wyposażone w sztuczną inteligencję, są niezwykle szybkie i z łatwością się regenerują. Wydawać by się mogło, że nic i nikt nie jest w stanie ich zniszczyć. Bogatsi ludzie mogą pozwolić sobie na specjalne wszczepy, dzięki którym mogą ulepszyć swoje ciało oraz umysł, niczym postacie z gier. Ci biedniejsi niestety nie mają szans na taką przyjemność, jednak jest reinforsyna – istny geniusz w pigułce. Kiedy substancja zostaje wycofana ze sprzedaży - atak na magazyn jest nieunikniony. Reinforsyna zaczyna szybko znikać, a mieszkańcy szaleją. Czy istnieje, choć szansy na to, by okiełznać to szaleństwo?
Pozwólcie, że zacznę od samej głównej bohaterki. Maya, którą poznałam już w pierwszym tomie serii (niezbyt dobrze niestety), tutaj zachwyciła mnie zdecydowanie bardziej. Podczas lektury czułam, że pióro autorki uległo poprawie (nie, żeby było ono złe już wcześniej) i dzięki temu czytanie tej pozycji było dla mnie niezwykle przyjemne. Warto zauważyć, że w pierwszym tomie główną rolę odgrywał Jared Quinn, który był, można rzec opiekunem Mai. Tutaj było go jak na lekarstwo, a autorka skupiła się zdecydowanie na jego byłej już replikantce.
Akcja tutaj zaczyna pędzić od pierwszej strony. Czytelnik zostaje wrzucony w wir wydarzeń i choć nie do końca rozumie, co się dookoła niego dzieje, to ciekawość jest na tyle rozbudzona, że Spektrum czyta się prawie samo. Ja przez pierwsze kilka stron nie mogłam przypomnieć sobie za bardzo wydarzeń z poprzedniej części, lecz z upływem kolejnych minut coraz śmielej wkraczałam w wykreowany przez Martynę Raduchowską świat. I wiecie co? Było to świetne przeżycie.
Jestem pod wrażeniem wyobraźni autorki. To, w jaki sposób przedstawiła wymyślony przez siebie świat oraz jak w ogóle wpadła na pomysł stworzenia czegoś takiego, napawa mnie pewnego rodzaju podziwem. Choć rzadko sięgam po tego typu książki (tematyka science fiction raczej niespecjalnie mnie przyciąga), to ta książka bardzo przypadła mi do gustu. Myślę więc, że to powinno dać już do myślenia.
Spektrum to książka, której lektura wciągnęła mnie na długie godziny, sprawiła przyjemność i całkowicie oderwała myśli od męczących obowiązków. Jestem pod wrażeniem i jeżeli w moje ręce wpadnie kolejny tom serii Czarne Światła - z pewnością się z nim zapoznam.