Matt King jest spadkobiercą wielkiej fortuny na Hawajach, jednak posiadany majątek nie zdołał uchronić jego rodziny przed wielką tragedią. Jego żona w wyniku wypadku zapadła w śpiączkę i to na niego spadł obowiązek wychowywania dwóch dorastających córek. Od lat zajmował się głównie pracą, nie uczestniczył w ich życiu, dlatego dopiero teraz zaczyna je lepiej poznawać, zwłaszcza swoją najmłodszą córkę Scottie. Ku jego przerażeniu, nie zachowuje się ona do końca normalnie i próbuje iść w ślady swojej niegrzecznej siostry oraz przyjaciółki, która nie jest najlepszym wzorem do naśladowania, zwłaszcza dla dziesięciolatki. Matt wkrótce poznaje sekret ukochanej żony. Tajemnicę, o której wiedzieli wszyscy, tylko nie on.
Całą historię poznajemy z punktu widzenia głównego bohatera – Matta, dla którego życie stanęło na głowie. Obserwujemy jego starania, próby stania się dobrym i przykładnym ojcem. Rodzicielstwo jednak nie jest prostą sztuką, nie da się jej nauczyć z książek. Dzieci są nieprzewidywalne, zwłaszcza jego własne, które zaczynają stanowić dla niego jeszcze większą zagadkę. Żeby tego było mało, do podróży, która ma na celu poinformowanie wszystkich o kiepskim stanie żony, dołącza przyjaciel starszej córki – chłopak, który mówi od rzeczy i praktycznie cały czas chodzi naćpany.
Język autorki jest lekki, znajdujące się w książce opisy przekazują nam uroki wysp, a bohaterowie są dobrze wykreowani. Każdy z nich ma inny charakter, dlatego inaczej wpływają na danego czytelnika. Historia nieszczęśliwego mężczyzny momentami śmieszy, jednak nie potrafiłam zrozumieć niektórych zachowań bohaterów. Czasami były dla mnie, w obliczu takiej tragedii, śmieszne i sztuczne. Każdy z nich wzbudzał we mnie inne uczucia, jednak nie mogę powiedzieć, żeby któraś z nich przypadła mi szczególnie do gustu i została w mojej pamięci na dłużej. Joanie – nieprzytomna żona głównego bohatera, doprowadzała mnie do pasji. Poznając jej charakter ze wspomnień Matta, zaczynałam nią gardzić, nie było mi jej nawet żal.
Przez całą lekturę, zastanawiałam się, kiedy powieść autorstwa Kaui Hart Hemmings zdoła mnie porwać, wciągnąć lub cokolwiek zrobi ze mną – czytelnikiem. Po tylu pochlebnych opiniach, przyjemnej dla oka okładce wypełnionej napisami, sugerującymi, że jest to książka warta uwagi, poczułam się zawiedziona, wręcz oszukana. Zamiast rewelacyjnej pozycji, otrzymałam lekką, słodko-gorzką historię, która zamiast wzbudzać we mnie jakiekolwiek emocje nużyła.
Powieść pt. „Spadkobiercy” nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, była przeciętna. Przyznam szczerze – lektura irytowała mnie do samego końca, a wszystko przez tak niezrozumiałą i głupią - w moim odczuciu - postawę głównego bohatera, na którą brak mi słów. Jeżeli chcecie poznać powód, dla którego sposób postępowania Matta był dla mnie niezrozumiały, to musicie zapoznać się bliżej z tą pozycją, jednak ja Wam jej nie polecam. Na rynku czytelniczym można znaleźć o niebo lepsze powieści, które nie zostały tak dobrze rozreklamowane jak ta. Szkoda czasu na coś, co nie pozostawi w czytelniku najmniejszego śladu.