"Spacer ze śmiercią" Wiesława Hopa to już druga w historii bloga książka z tak niską oceną. O ile poprzednim razem wystawienie trójki przyszło mi łatwo mi dosyć łatwo tym razem miałem spore opory. Nie chciałbym swoją oceną skrzywdzić początkującego polskiego autora, na dodatek sąsiada z Podkarpacia. Co więcej znalazłem wiele elementów które przypadły mi do gustu, oprócz najważniejszego, wątku kryminalnego. Niestety to on zaważył na ocenie, w końcu książka została wydana w serii Super Kryminał.
Rozpocznijmy od wypunktowania zalet książki. Pierwszym elementem, który przypadł mi do gustu to tematyka powieści. Autor nie patyczkuje się opisując realia pracy policjanta na prowincji. Ciągłe kłopoty kadrowe i finansowe, konieczność użerania się z pijaczkami i zwaśnionymi sąsiadami kłócącymi się o kawałek miedzy to drobne niedogodności w porównaniu z tymi jakie potrafią być wynikiem działalności lokalnych elit. Chyba nic nie może się równać upokorzeniu policjanta proszącego o dodatkowe fundusze radnych, którzy dopiero co oderwali się od obornika a ich głównym zainteresowaniem jest mniej oficjalna część posiedzenia rady gminy. Wszystko byłoby bardziej znośne gdyby komendant powiatowy przedkładał problemy podwładnych ponad przyjaźń z wójtem...
Od razu czujemy, że autor wie o czym pisze - Wiesław Hop na co dzień pracuje jako policjant. Wyczuwamy to także w warstwie językowej. Wszystko jest opisane jasno i zwięźle, niczym na odprawie przed poranną służbą - nic nie może zostać niezrozumiałe. Mieszkańcy Podkarpacia z pewnością znajdą kilka słówek i wyrażeń charakterystycznych tylko dla tej części Polski. Nawiązań do naszego regionu jest oczywiście o wiele więcej, w końcu akcja toczy się w Przemyślu i okolicach. Wspominana jest także stolica województwa, Rzeszów, gdzie ma odbyć się jedna z transakcji. Pod koniec książki, komendant Nowak o spektakularnym sukcesie swojego dochodzenia czyta w lokalnej gazecie, Nowinach.
Teraz co nieco treści książki. Śledzimy losy policjantów pracujących w małej gminnej komendzie. Od lat zajmowali się tylko wypisywaniem mandatów, uspokajaniem rodzinnych kłótni czy odwożeniem pijaczków do izby wytrzeźwień. Nagle w ich rewirze wybucha tajemniczy pożar a w pobliskim Przemyślu ginie od kuli lokalny biznesmen. Gminni policjanci jeszcze nie wiedzą, że te wydarzenia mają ze sobą wiele wspólnego. Niestety zamiast prowadzić śledztwo będą nadal zajmować się pijaczkami, bójkami i konfliktem z miejscową władzą. Intryga w tej książce praktycznie nie istnieje. O wszystkim co istotne dowiadujemy się od kapusia pod koniec książki, policjanci zaaresztują podejrzanych na podstawie tej tylko informacji. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności wersja wydarzeń kapusia potwierdzi się w zeznaniach wystraszonych złoczyńców. Kiedy wszystko już jest jasne poznamy nawet dowód zbrodni. Ze spokojem będziemy mogli wrócić do śledzenia konfliktu głównego bohatera z powiatowym przełożonym.
Niestety muszę przyznać, że fani kryminałów srodze się zawiodą. Nie ma zagadki, nie ma poszukiwania złoczyńcy, nie ma intrygi. Chociaż opis rzeczywistości w jakiej funkcjonują policjanci może być ciekawy to zupełnie traci sens jeśli wręcz przytłacza pozostałe wątki. Jeżeli nie jesteś policjantem lub chociaż mieszkańcem Podkarpacia najprawdopodobniej nie znajdziesz w tej książce nic godnego uwagi.
Zrobienie zwykłego polskiego policjanta z prowincji głównym bohaterem książki to bardzo oryginalny pomysł. Niestety zabrakło trzymającej w napięciu akcji, co nie pozwala wystawić lepszej oceny. Mam nadzieję, że autor książki nie narobił sobie zbyt wielu wrogów w lokalnym środowisku po takim jego sportretowaniu w swojej książce.