Do „Sosnowego dziedzictwa” Marii Ulatowskiej podeszłam bardzo ostrożnie. Dlaczego? Za sprawą jednej recenzji, przeczytanej na którymś z blogów. Opinia ta nie była dość pochlebna, ba!, otrzymała najniższą możliwą ocenę, dlatego dość sceptycznie odniosłam się do tej powieści, nie chcąc się rozczarować.
Główną bohaterką „Sosnowego dziedzictwa” jest Anna Towiańska. Kobieta, mieszkająca i pracująca w Warszawie, pewnego dnia dowiaduje się, że odziedziczyła dziwnym trafem dworek w Towianach na Kujawach. Wyjeżdża więc na kilka tygodni z Warszawy, aby obejrzeć swoją nową posiadłość i załatwić sprawy związane ze starym dworkiem, czekające tam na nią. Kilka tygodni jednak przedłuża się w kilka miesięcy. Anna bowiem tak jest zauroczona domem i okolicą, lasem, który go otacza i pobliskim jeziorem, tak zafascynowana ciszą, bez miejskiego zgiełku i hałasu, że postanawia solidnie wyremontować posiadłość i zrobić z niego pensjonat dla ludzi, stęsknionych za świeżym, wiejskim powietrzem. Sama również postanawia tam zamieszkać i nie wracać więcej do Warszawy… Poznaje bowiem pobliskich mieszkańców, którzy szybko zjednują jej sympatię… i niektórzy nie tylko sympatię…
Książka Marii Ulatowskiej, jak możemy wyczytać z okładki, jest jak bajka. I tak jest w rzeczywistości, bowiem, jak wiemy, bajki rzadko bywają realistyczne. W tej powieści również brak realizmu, wszystko jest idealne, na wyciągnięcie ręki, a marzenia zawsze się spełniają. Anna jest wręcz bohaterką idealną, bez żadnych wad, piękną, na której widok mężczyźni rzucają się do stóp i która każdego potrafi owinąć sobie wokół małego palca. Pozostali bohaterowie również – są mili, sympatyczni, zawsze uczynni i biegnący na zawołanie z pomocą, ludzie, którym wszystko się udaje, czego tylko się nie dotkną. Czy tacy ludzie istnieją naprawdę? Wątpliwe. Brak w tej książce odrobiny zdrowego realizmu, za dużo jednak tej cukierkowej słodyczy, w której można by się rozpłynąć gdyby nie to, że zwyczajnie czasem zbiera się na mdłości. Jednak z drugiej strony bohaterowie zdobywają sympatię czytelnika – mimo wszystko. Polubiłam ich, chociaż tak naprawdę tacy ludzie występują tylko w bajkach.
Książka zrobiła jednak ogólnie na mnie dobre i pozytywne wrażenie. Bałam się, że będę się przy niej męczyć (wszystko przez jedną przeczytaną wcześniej recenzję), ale zaskoczyła mnie miło. Akcja, mimo że jest dość prosta, nie jest to nic nowego, bo sam motyw odziedziczenia dworku pojawiał się już nie raz w literaturze – to jednak dość ciekawa, chociaż przewidywalna. Sama główna bohaterka jednak trochę mnie pod koniec zaczęła irytować swoją doskonałością. Książkę jednak czytało mi się dobrze i niesamowicie szybko.
Coś, co jednak zasługuje na uwagę, to powrót do wydarzeń w czasie drugiej wojny światowej i powstania warszawskiego. Autorka przeplata teraźniejsze wydarzenia z wcześniejszymi, które wyjaśniają, jak do wszystkiego doszło. I muszę przyznać, że dzieje rodziny Towiańskich i Malczewskich nawet bardziej przypadły mi do gustu, niż perypetie współczesnej bohaterki. Samych bohaterów w tamtym czasie, począwszy od 1944 roku, pojawia się w książce dość sporo i na początku można się złapać za głowę (szczególnie, gdy zorientujemy się, że każda kolejna kobieta w rodzinie miała na imię Anna), bo trudno to ogarnąć, jednak z czasem da się to wszystko jakoś ułożyć w głowie. Sama historia rodziny Anny jest dość ciekawa.
Co jednak zasługuje na największy plus, moim zdaniem, a co kompletnie nie jest związane z fabułą, to pojawiający się na początku któregoś z rozdziałów cytat z wiersza pt. 'Rozmowa liryczna' Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego:
„Kocham cię w słońcu i przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona…
I gdy jajko roztłukujesz ładnie –
nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
I na końcu ulicy. I na początku...”
„Sosnowe dziedzictwo” nie jest jakąś ambitną książką. Wręcz przeciwnie, dla mało wymagających, nie mających ochoty na myślenie o tym co czytają. Jest taką zwykłą powieścią, która dobra jest, aby po ciężkiej pracy usiąść w fotelu i odpocząć. Nie wymaga od naszego umysłu bowiem żadnego wysiłku. Ale mimo wszystko jest to lektura, która pozostawia po sobie miłe odczucia, chociaż nie gwarantuję, że nie zapomnicie o niej po kilku dniach – to jest niestety bardzo prawdopodobne.
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2012/11/sosnowe-dziedzictwo.html]