Prokurator królewski, Oldřich z Chlumu, udaje się do Wrocławia, gdzie w tajemniczych okolicznościach zniknął bez śladu wysłannik czeskiego króla, wyprawiony przezeń w bardzo delikatnej misji. Z uwagi na dyplomatyczny charakter tejże król Przemysł Ottokar II wysyła w ślad za nim na Dolny Śląsk incognito nie tylko prokuratora królewskiego Oldrzicha, ale również jego żonę Ludmiłę i giermka Otę.
Za murami XIII-wiecznego Wrocławia, bardzo zatłoczonego, bowiem trwa właśnie doroczny jarmark, okazuje się, że śledztwo będzie dużo trudniejsze, niż początkowo zakładano. Nie dość, że jarmark utrudnia prowadzenie dochodzenia (masa ludzi, z których większa część jest przyjezdna i nie znana nikomu miejscowemu), to wkrótce po przybyciu prokuratora do miasta zamordowany zostaje brat Milicza, zaginionego wysłannika czeskiego króla, a potem jego służący...
Cóż. Początkowo rzecz zapowiadała się na niezłą rozrywkę, acz nieco zagmatwaną (misja wysłannika była tak tajna, że nawet Oldřichowi nie powiedziano, na czym polegała, więc poszukiwania musiał zacząć, a wręcz prowadzić, tak więcej na ślepo, polecenia króla Przemysła brzmiały mniej więcej "zniknął, ale nie wiadomo, czy zniknął, wypytaj, ale nie rzucaj się w oczy, jedź incognito, ale misja dotyczyła spraw królewskich, więc musisz się skontaktować z ludźmi z najwyższych sfer, ale tak, by cię nie poznano, chociaż cię wszyscy znają, więc musisz wyglądać jak nie ty"), mamy tu pełen zestaw elementów typowych dla "książek płaszcza i szpady" - przebieranki, szczęśliwe zbiegi okoliczności, mordobicia i pojedynki, lecz niestety, niestety.
Zamiast (obiecanego co prawda raczej w streszczeniu, i może jeszcze w pierwszym rozdziale) dobrze zapowiadającego się kryminału z wątkiem szpiegowskim zlokalizowanym w XIII wiecznym mieście dostajemy niespecjalnie ciekawą, momentami wręcz nudną opowieść. Historia się, co będę ściemniać, wlecze, to, co dobrze wypadłoby na ekranie - te przebieranki na przykład, farbowanie włosów, przygotowania do akcji i ogólne knucie - w książce się nie sprawdza, opisane jest rozwlekle, nużąco i nie zawsze potrzebnie. O niektórych rozmowach i relacjach można powiedzieć wiele, ale trzynastowieczne to one nie są. Realia tamtych czasów odwzorowane są baaaaardzo średnio, średniowieczność Wrocławia poznajemy po wąskich uliczkach, dużej ilości drewna oraz fakcie, że wiele znanych budowli jest jeszcze w budowie, nad średniowiecznością relacji międzyludzkich z litości nawet się nie pochylę. Język zdecydowanie zbyt współczesny, stylizacja na średniowieczną (albo chociaż troszkę bardziej staroświecką) mowę praktycznie zerowa. Plus do szału mnie doprowadzająca maniera przedstawiania bohaterów zawsze pełnym imieniem i miejscem pochodzenia/zajęciem (Oldřich z Chlumu, kowal Jan, giermek Ota). Przy piętnastym "giermku Ocie" miałam ochotę gryźć i rzucać przedmiotami, a autor się dopiero rozkręcał!
Są w tej powieści tropy, które pozwalają przypuszczać, że powieść jest częścią serii/planowanej serii, i jeżeli tak rzeczywiście jest, to ja nie skorzystam.
W moim odbiorze rzecz niespecjalnie jest porywająca, nieco naiwna, fajny byłby z tego serial (młodzieżowy), no, ale seriale to się ogląda, nie czyta. Do czytania, zwłaszcza wielbicielom powieści historycznych, to tak raczej... niekoniecznie polecam.
Chyba, że jako ciekawostkę.