Morderstwo jest proste do wykrycie, gdy mamy dowód oczywisty, a mianowicie ciało, jak jeszcze się okaże, że i narzędzie zbrodni jest na miejscu, to można by przypuszczać, że teraz ujęcie sprawcy będzie dziecinnie proste. Co jednak zrobić, jeżeli nie mamy odcisków palców, a wszyscy zamieszani w sprawę z różnych przyczyn kłamią, tym samym nieumyślnie chroniąc mordercę. Z takim przypadkiem spotkamy się w książce „Willa grozy” autorstwa Zenona Różańskiego.
Zarys fabuły
W przedwojennej Warszawie aspirant Adam Boniec spędza, jak zwykle nudny dzień w pracy, nigdy nic się nie dzieje i coraz częściej przychodzi mu do głowy pomysł o odejściu ze służby. W pewnym momencie dostaje telefon o zaginięciu inżyniera Horowicza, z braku innych zajęć aspirant udał się do domu zaginionego. Na miejscu okazało się, iż gospodarz domu Józef Karasiewicz odnalazł zwłoki poszukiwanego mężczyzny, znajdowały się one poćwiartowane w kufrze. Sprawa zacznie się komplikować, gdy okaże się, iż wychowanicą gospodarza jest partnerka aspiranta, Mira Kierszyńska. Dodatkowym problemem jest niechęć do niego ze strony jego kolegi starszego aspiranta Korzęckiego, który zrobi wszystko, by przeszkodzić koledze w ujęciu sprawcy. Kolejnym są kłamliwe zeznania wszystkich zamieszkałych w owej willi. Do czego posunie się starszy aspirant Korzęcki? W jaki sposób utrudni działania śledcze Mira Kierszyńska? Kto jest winien zabójstwa? Jakie ciekawe metody śledcze zastosuje aspirant Boniec? Co tak naprawdę się wydarzyło? O tym w książce „Willa grozy” autorstwa Zenona Różańskiego.
Wzór dla innych kryminałów
Czytając tę książkę należy pamiętać, iż pierwszy raz została wydana w formie odcinkowej w Dzienniku Bydgoskim osiemdziesiąt lat temu, więc jeżeli są jakieś niedociągnięcia albo ktoś uzna, że coś było dość przewidywalne, to należy wczuć się w czytelnika tamtych czasów. Otóż dla tamtych ludzi, zresztą jak i dla mnie niektóre elementy były do pewnego momentu zaskoczeniem. Jednakże, jak na lata trzydzieste ubiegłego wieku, metodyka oraz pomysły postępowania śledczego były zaskakująco podobne do teraźniejszych, więc można pomyśleć, że oprócz technologii i informatyki, obecnie niewiele się zmieniło. Trzeba nadmienić, że jest to pierwsze wydanie tego dzieła w formie książki, co moim zdaniem jest bardzo wartościowe, gdyż możemy poznać, jak kiedyś wyglądały kryminały pisane w Polsce. Owszem pojawiają się dzieła stylizowane na dawniejsze lata, ale nigdy nie będą oryginalnym utworem zawierającym odpowiedni język oraz metodykę śledczą, jak to było kiedyś. Ta książka jest doskonałym przykładem tego, że warto wracać do starszych powieści, bo w gruncie rzeczy nie nudzą i mogą być wciągające.
Pomysłowość dotycząca akcji
W tym wypadku mamy do czynienia z ciekawymi pomysłami dotyczącymi alternatywnych sposobów prowadzenia śledztwa, jak i dokonywania przestępstw rabunkowych. W zasadzie, jak na tamte czasy spodziewałbym się sztywnej historii detektywa, który krok po kroku odnajduje sprawcę morderstwa. Szczęśliwe prawda okazała się zupełnie inna, akcja przypomina bardziej obecne czasy pełne nietuzinkowych posunięć, które obecnie możemy znaleźć w różnych filmach i książkach sensacyjnych. Praktycznie nie ma żadnych nieścisłości, co do bohaterów i związanej z nimi akacji, a jeżeli ktoś czegoś, by się dopatrzył, to zawsze można to przypisać brakowi doświadczenia aspiranta Adama Bońca.
Podsumowanie
Książka jest wciągająca od pierwszych stron, nie ma w niej, jakichś przesadnych, dużych opisów miejsca akcji. Niech żaden czytelnik, się nie lęka wieku książki, gdyż bardzo rzadko spotykamy wyrazy, które już wyszły z użycia np. przodownik, co jest pozytywnie zaskakujące, że dość stary kryminał jest napisany językiem zbliżonym do obecnego. Okładka przedstawia fotografię Dworku pod Grochowem sprzed 1939 roku, jest to bardzo dobry dodatek oddający klimat tamtych czasów. Polecam kryminał wszystkim fanom gatunku, dzięki czemu będą mogli porównać obecny poziom pisarski, jeśli chodzi o kryminały z tym z dawniejszych lat.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Stowarzyszeniu Sztukater.