Seria książek Zrozum od Wydawnictwa Poznańskiego to jedna z najbardziej nieoczekiwanych pod względem bardzo dobrej, przystępnej dla odbiorcy rzetelnej realizacji materii naukowej lub popularnonaukowej w książkach tego typu, jakie ostatnimi laty pojawiły się na rynku polskim. Nie dość, że seria ta brzmi w swojej nazwie prosto i konkretnie oraz sprytnie, jakby to był zakodowany w kierunku umysłu czytelnika przekaz: po prostu ZROZUM!, to ma ona to do siebie, że łączy wygodne: objętość stron, świetnie zaprojektowane, rzucające się w oczy i chwytliwe okładki, rodzaj czcionki i miękki papier, z pożytecznym: zasobna w fakty treść, która może i nie ma jej dużo, ale przeplatana jest humorem, autorskim punktem widzenia, jak i powagą i nietuzinkowymi faktami, których nie sposób znaleźć w innych cyklach książkowych temu podobnych, jakby ta wyjątkowość Wydawnictwa Poznańskiego była tylko jemu pisana. W całym tyglu cech i wyróżników tytułów spod znaku „Zrozum” nie sposób wyróżnić jednej konkretnej cechy, która czyniła by te publikacje wyjątkowymi. Wyjątkowymi czyni je wszystko to, co na nie się składa – summa summarum jest to seria, w której, sądzę, każde dzieło do niej należące jest synergiczne, a nawet i pokusić się można o stwierdzenie: symbiotyczne.
Przeważnie każda z książek, która tworzy ów cykl Wydawnictwa Poznańskiego ma, o czym przekonałem się nie raz, od 280 do 350 stron; najczęściej jest to około 290/295 stron. A o tym fakcie wspominałem wielokrotnie podczas omawiania i recenzowania publikacji z tego tytułu, będę wspominać o tym zawsze, gdy z przyjemnością zasiądę do lektury kolejnej specyficznej książki w materii „Zrozum”. Bo niebagatelną rzeczą jest zmieścić w skąpej i tak objętości stronicowej treść, która ma w wygodny sposób czegoś nauczyć, coś uświadomić, zachowując przy tym odpowiednią czcionkę i budowę rozdziałów, tak aby nie męczyć odbiorcy. Zawsze, gdy doświadczałem książek z tej serii byłem zarówno usatysfakcjonowany jak i czegoś nauczony, wręcz niektórymi aspektami przekazywanej wiedzy oczarowany. Tym razem postanowiłem wziąć na czytelniczy warsztat nieco cięższy temat, który przed przystąpieniem do tejże lektury, wydawał się być dla tego cyklu tak samo pułapką, jak i wybawieniem, czy oznaką, że ze Zrozum jest wszystko w jak najlepszym porządku. "Czarna owca medycyny. Nieopowiedziana historia Psychiatrii" od Jeffreya A. Liebermana postawiła w centrum swego przekazu i informacji temat ,,około-psychiatryczny”. Celowo użyłem takiego sformułowania, gdyż to, jak autor opowiada dość niekonwencjonalne historie, fragmenty ewolucji tej dziedziny medycyny, jej bardzo zróżnicowane momenty, których byśmy nie podejrzewali, nie jest tak wykładana i opowiadana, jakbyśmy po surowej, zimnej, kojarzącej się z miejsca z filmami, serialami czy opowieściami z dreszczykiem o seryjnych mordercach, szpitalach psychiatrycznych i szaleńcach zakutych w kaftany bezpieczeństwa, psychiatrii oczekiwali. Owszem, nie znajdziemy tu bardzo wyszukanego humoru i dowcipu, który nieco rozluźni cięższą część tematu, jak np. miało to miejsce w książkach Zrozum: "Astrohaj" Freda Watsona i "Co nas (nie) zabije" Jennifer Wright, ale nie oszukujmy się: nie są to pragmatycznie wyłożone, niczym akademickie tytuły jak klasyki popularnonaukowych treści, które mogą być do pracy Liebermana podobne: "Stulecie Detektywów" i "Stulecie Chirurgów'" Thorwalda. Jednak omawiana niniejszym pozycja o burzliwej Psychiatrii, jako głównym bohaterze tej naukowej opowieści, zarówno kipi ciekawością, potrafi eksplodować dziwnymi faktami i swego rodzaju domysłami, które czytelnik sam musi ,,przetrawić”, zanalizować i przyjąć do wiadomości, porazić odmiennym wątkiem, co można uznać za żart, ale jednocześnie być przy tym niestroniącym od odpowiedniego tonu powagi tytułem – tytułem, poprzez który w pewnym stopniu można nazwać Psychiatrię i jej odłamy za ,,czarną owcę” medycyny.
Z Psychiatrią – jej rozwojem, przemianami, także adaptacją do ewolucji ludzkiej psychiki w obliczu ewolucji samej Cywilizacji – jest tak jak z innymi gałęziami medycyny. Tak jak przykładowo ludzie rozcinali, grzebali w nich, rozpruwali dla celów badawczych od tysięcy lat ludzkie ciała – mimo iż nie miało to z współczesnym obrazem medycyny nic wspólnego – tak od dawien dawna próbowali na swój dziwny, ekstra-odosobniony sposób badać ludzki umysł, tłumaczyć to, dlaczego ,,dusza człowieka nabywa choroby”, które okazują się w bardzo specyficzny zewnętrzny sposób, z miejsca skazując tak ,,chore”, tak okazujące tą przypadłość duszy osoby na bycie szaleńcem, dziwakiem, na bycie ,,psychicznym”. O istnieniu czegokolwiek związanego z obrazem współczesnej Psychiatrii, którą co drugi z nas zapewne kojarzy z silnymi psychotropami, Xanaxem i Prozaciem, z lekami na uspokojenie i liczne nerwice i np. z Rozdwojeniem Jaźni, które to tak często wykorzystuje film, serial i ukochane thrillery i kryminały, w takowych zamierzchłych czasach, ba!, nawet w epoce oświecenia, nie było mowy. Tak czy siak, towarzyszy nam ona od tysięcy lat, a zapewne choć w drobniutkim procencie (a jest to jedynie moja sugestia): od dziesiątek tysięcy, gdy ludzie zaczęli u innych przedstawicielach swojego gatunku zauważać, nazwijmy to, pewne odstępstwa, które trzeba było leczyć, uspokajać, aby nie miało to nieoczekiwanych skutków.
"Czarna owca medycyny" już od pierwszych stron, o czym napomknąłem również powyżej, bardzo pozytywnie poraża pisarską i medyczną intuicją, oraz twardą dozą przelanej wiedzy i wyczuciem tego, co z tą wiedzą zrobić, aby czytelnik potrafił chcieć o Psychiatrii w jak najszerszy sposób i jak najwięcej się dowiedzieć. Bo na pewno sporą grupę odbiorcy tej książki stanowić będzie target, który nazywam: ,,typowy czytelnik treści popularnonaukowych”. Oprócz niego po ,,czarną owcę” sięgnie ktoś przypadkowy, a co istotne także profesjonalista z branży. Ta publikacja ,,wejdzie miękko” każdemu, przynajmniej powinna, bo trudno przewidzieć jest zmienność gustów, czy ich zbieżność na przestrzeni rozrastającej się populacji, która książkę tą czyta. Będzie to co najmniej przystępna lektura: każdy kto chce coś ,,ZROZUMieć”, nauczyć się doświadczać danej dziedziny wiedzy przez inny pryzmat, z innego punktu widzenia, to wie, że praca Liebermana będzie dla tego celu odpowiednia. A czy coś w niej zabrakło? Na pewno mogą pojawić się ,,marudni” czytelnicy – większa ich ilość niż przy przystąpieniu do lektury, i po niej, bardziej miękkich, typowo obyczajowych tematów, takich jak np. wspomniane tytuły: "Co nas (nie) zabije" i "Dawniej ludzie żyli w brudzie". Co ciekawe, ze względu na to, jak odmiennie przedstawił nam temat około-psychiatryczny nam autor, pewne wnioski naukowe będzie albo trudno (i tu nie będę spoilerował) wyciągnąć i coś samemu sobie wyjaśnić – bo po to są takie książki jak ta – albo zestawić je z czymś podobnym, co mogło by pojawić się na rynku wydawniczym w segmencie tytułów popularnonaukowych. Jest to najtrudniejsza książka z serii Zrozum z jaką przyszło mi się do tej pory zmierzyć. Nie oznacza to, że była ona najgorsza, najbardziej rozdarta. Nie, wręcz przeciwnie. Ciężko mi się zdecydować odnośnie tej pozycji, czy: albo jest to najlepsza książka w tym cyklu na rynku, albo druga najlepsza, zaraz po "Co mnie (nie) zabije" Jennifer Wright. Lieberman sam z wykształcenia, ba i to z długoletnią praktyką w najlepszych klinikach w USA, we współpracy z Agencjami i Organizacjami zrzeszającymi psychiatrów i psychoanalityków/psychoterapeutów w kraju, jest takowym specjalistą. Jest psychiatrą, który już przez samo podejście do swojej profesji, do jej dziejów, historii i przemian w oparciu o ciężkie freudowskie początki i losy, których nikt nigdy by nie pozazdrościł, to jak odnosi się do tego i co opowiada w swej książce pod względem stylistyki językowej, każe wyrażać do tej osoby, jako naukowca i lekarza, a przede wszystkim jako psychiatry odpowiednią dozę szacunku.
Warto zwrócić uwagę w powyższym odniesieniu również na sam wstęp "Czarnej Owcy". Pierwsze strony recenzowanej publikacji solidnie zaskakują; nawet wykształcony i ogarnięty człowiek może być poruszony szczerą wylewnością autora książki. Otóż Lieberman nie owija w bawełnę. Startuje z odpowiedniego tonu. Trochę ryzykuje, ale przez to ryzyko pokazuje odbiorcy, że Psychiatria nie tylko w USA, ale i na świecie ma mimo wszystko zbyt małe zaufanie wśród ludzi, czyli takie na które po prostu sobie nie zasłużyła, które wynika z nieco innego podejścia jednostki i społeczności do tej dziedziny nauk medycznych. Bo jak się temu nie dziwić, skoro za oceanem, a zapewne w wielu innych rozwiniętych krajach, powstał nawet ,,ruch antypsychiatryczny” i liczne pseudo-podobne organizacje?! Społeczeństwo, nasza natura dociekania, środowisko i poziom naukowy, w którym się wychowujemy, obracamy, i którego doświadczamy, sprawiły że z jednej strony staliśmy się bardzo naiwni i skorzy do uwierzenia w wiele rzeczy, środków etc., które to potrafią wywołać daną zmianę i efekt na już, jednakże z drugiej niektórzy z nas się na tym uczą i uciekają od naiwności, szarlataństwa i tandety. Lieberman pokazuje tego przykłady, np. w początkowych częściach książki pojawia się przypadek ,,Orgonu” i ,,Instytutu Orgonu” doktora Reicha; Orgon według tego niby-lekarza był swego rodzaju energią, której zaburzenie przepływu w naczyniach ciała powodowało psychiczną i fizjologiczną destabilizację. Z czasem te ,,orgonowe teorie" zostały wyparte, jednak przykre doświadczenia z tym czymś pacjentów Reicha stały się dowodem na wzrastającą niechęć do Psychiatrii i różnych jej psychoanalitycznych ,,kuzynek”. Co istotne, jednym z ważniejszych aspektów, które zostały tu poruszone, a które podkreślają, iż Psychiatria wciąż musi uczyć się na własnych błędach, zyskiwać w oczach klienta i pacjenta zaufanie, to problem diagnozy i leczenia chorób psychicznych, ba!, problem zdefiniowania czym jest choroba psychiczna i jak leczyć coś, co pierwotnie jak sądzono wywodziło się z problemów związanych z emocjami; jak postawić granicę, co jest chorobą a co zaburzeniem, co jest normalnym stanem funkcjonowania, a co go zaburza i czyni człowieka groźnym dla siebie i dla innych.
Mimo wielu wad konstrukcyjnych i koncepcyjnych tej książki – zastanawiać może to, dlaczego autor drugą część publikacji nazywa ,,Historią terapii”; owszem ma to sens dla diagnostyki i terapii w tej dziedzinie medycyny, ale dla odbioru informacji z książki wygląda to z lekka paradoksalnie, zaburzając minimalnie jej odbiór – można po lekturze tego reportażu popularnonaukowego śmiało rzec: ,,czarna owca wróciła do stada”. Psychiatria wkroczyła z mroków niewiedzy i bardzo odrębnych doświadczeń i podejścia do ludzkiego umysłu oraz chaotycznych prób powiązania biochemii mózgu ze sferą duchowo-emocjonalną w erę stabilnego, ale powolnego rozwoju i adaptacji Psychiatrii do postępujących technologii, które towarzyszą nauce i medycynie. Od Freuda, który nie był aż tak idealny, jakim wykreował go jego mit, aż po badania genetyczne. Psychiatria raczej tą czarną owcą już nie jest.