„Kod templariuszy” był moim pierwszy spotkaniem z autorką Chloe Palov. Określony jako thriller przygodowo-historyczny z elementami fantasy zapowiadał się bardzo ciekawie, choć po lekturze mogę stwierdzić, że elementów fantasy tutaj nie znalazłam, chyba, że to elementy ezoteryczne zostały do nich zakwalifikowane (co w moim odczuciu jest rzeczą nie na miejscu). Czy uważam to spotkanie za udane? Po części na pewno, ale niestety autorka nie zachwyciła mnie swoją twórczością tak, jak sobie wyobrażałam.
Dla Jasona Lovetta jako słynnego archeologa, sukcesem było trafienie na ślad skarbca templariuszy. Jednak gdy tylko ogłosił to światu, został zamordowany. Zdołał jednak dotrzeć do eksperta od zakonu templariuszy i dawnego agenta MI5 – Caedmona Aisquitha. Ponieważ Caedmon jest pasjonatem i kocha swoją pracę, postanawia skończyć to, co rozpoczął archeolog. Okazuje się, że w tej sprawie chodzi o coś znacznie ważniejszego niż skarby, złoto i diamenty. Trop prawdopodobnie prowadzi do miejsca, w którym znajduje się pradawny relikt – Szmaragdowa Tablica. Jednak droga do jej odkrycia nie jest usłana różami, a za Caedmonem i jego towarzyszką podąża człowiek, który czyha na ich życie.
Styl autorki nie pozostawia nic do życzenia, bowiem obfituje w bogate słownictwo, epitety czy metafory. Wątek historyczny został przedstawiony w sposób wyczerpujący i bardzo realistyczny. Wszystkie informacje zdobywamy dzięki ogromnej wiedzy, jaką posiada główny bohater, choć przyznam szczerze, że chwilami miałam dosyć tego rodzaju zdobywania wiedzy. Przejawiał się tutaj taki schemat, że jego asystentka Edie (swoją drogą niezbyt rozgarnięta kobieta, która wiedzą też nie grzeszy – przynajmniej w moim odczuciu) stale zadawała mu pytania, a Aisquith udzielał jej wyczerpujących odpowiedzi. Momentami było to po prostu nieco sztuczne. Znawcą historii wielkim nie jestem, ale wydaje mi się, że autorka połączyła tutaj fakty historyczne z fikcją.
Przygoda bohaterów jest naprawdę ciekawa, bowiem przychodzi im podróżować do wielu miejsc i rozszyfrowywać ukryte kody czy znaki. Niestety – przychodzi im to z wybitną łatwością, a za tym nie przepadam. Lubię, gdy w takich książkach pojawiają się pewne problemy, które utrudniają rozwikłanie zagadki. Tutaj wszystko szło sprawnie i płynnie, ale było za prosto. O ile wątek przygodowo-historyczny jest wykonany w miarę dobrze (poza wspomnianymi mankamentami) tak kreacja bohaterów leży. W ogóle nie byłam w stanie sobie wyobrazić ani Caedmona ani Edie. Wydali mi się mało wyraźni i bezpłciowy. Po prostu byli, a autorka większy nacisk położyła na informacje i fabułę. Dobrą rzeczą są również rozdziały pisane z perspektywy śledzącego ich mordercy, ba, powiem więcej – człowieka o skłonnościach psychopatycznych, co nikogo nie dziwi, gdy dochodzi do poznania jego dzieciństwa i reszty życia.
Nie mogę zaprzeczyć, że „Kod templariuszy” czyta się szybko i lekko, ale nie byłam w stanie się zbyt mocno zaangażować w tę historię. Nie porwała mnie na tyle, żebym nie mogła oderwać się od czytania. Zabrakło mi w niej lepiej zorganizowanej intrygi i wyrazistych bohaterów, którym mogłabym kibicować na każdym kroku. Nie jest to lektura zła, bowiem ma swoje plusy, ale przyznaję szczerze, że po pewnym czasie zaczęłam się z nią męczyć. Tematyka poruszana w tej książce trafia w moje gusta, więc pozostaje tutaj taki sentyment do historii w tym stylu, ale twórczość pani Palov nie jest do końca tym, czego oczekuję w przypadku takich powieści. Zakończenie nie poruszyło mnie aż tak, jak powinno, choć nie ukrywam, że było nieco zaskakujące. Brak mojej ekscytacji wiązał się zapewne z tym, że po prostu nieco zawiodłam się całością.
„Kod templariuszy” uznałabym za pozycję przeciętną, choć nie chciałabym, żebyście od razu rezygnowali z zapoznania się z nią. Każdy posiada własne gusta i myślę, że znajdą się osoby, którym ta lektura przypadnie do gustu bardziej niż mnie. Ma swoje plusy i minusy, które być może się równoważą, ale ponownie przejawia się tutaj moje pozytywne nastawienie, które gdy zostanie ugaszone, to książka traci w moich oczach bardzo dużo. Wniosek z tego prosty – nie należy się na nic nastawiać (łatwo się mówi, prawda?). To chyba ten rodzaj powieści, o której zdanie każdy powinien wyrobić sobie sam. Moje zdanie już znacie, czekam na Wasze!