Historia się powtórzy: tę książkę, jak jej poprzedniczkę, nabyłam w księgarni Matras, która miała -25% rabatu na co poniektóre pozycje. Kupiłam od razu dwa kolejne tomiki, wiedząc, że prędzej czy później zrobić to będę musiała (zawsze kończę czytać serie, które zaczęłam). Tym razem jednak zakupu aż tak bardzo nie żałuję, bo po "Naznaczonej", która znalazła się prawie na dnie historii o wampirach, "Zdradzona" zaczyna się bronić.
Znów spotykamy Zoey Redbird, adeptkę szkoły wampirów, która mieszka w Domu Nocy zaledwie od miesiąca. Jak to oczywiście bywa z głównymi bohaterkami powieści dla amerykańskich nastolatek, Zoey jest ładna, emanuje seksapilem i na każdym kroku jest wprost niezwykła. Jest gęściej naznaczona na ciele niż pozostali adepci, obejmuje stanowisko przewodniczącej Córom i Synom Ciemności (nie pytajcie...) i kontaktuje się podczas obrzędów ze wszystkimi pięcioma żywiołami! Ma czwórkę przyjaciół, chłopaka, zadurzonego w niej eks i przystojnego nauczyciela, który pisze dla niej wiersze i ogląda ją półnagą w świetle księżyca. Żyć, nie umierać! Amerykanie by od razu wykrzyknęli "Ale czad, no nie?!"
Gwoli przypomnienia, bo ten fakt czasem jest odstawiony na dalszy plan, Redbird jest wampirem. Może wyjść na słońce. I nadal wcina frytki. I pije piwo. Krokiem milowym jest fakt, że zaczyna na poważnie pożądać krwi. Może jeszcze będą z niej ludzie?
Po lekturze pierwszych rozdziałów myślałam, że znów dostanę nową porcję "Degrassi - nowe pokolenie" na papierze. Jednak w końcu, co zupełnie nowe u pań Cast, coś zaczyna się dziać. Znikają bowiem chłopcy, dawni koledzy Zoey z lat szkolnych. Co więcej, ktoś pozoruje te zniknięcia, a potem - morderstwa, tak, by winą za nie obarczona została sama genialna adeptka.
Tę książkę, nie ukrywam, wchłania się bardzo szybko. Wstałam rankiem, zaczęłam czytać i prawie pod koniec ranka skończyłam. Co mnie naprawdę, ale to naprawdę wyprowadzało z równowagi i opóźniało skończenie lektury? Ciągłe, nieustanne powtarzanie "czarownica z piekła rodem" - opisu Afrodyty, rywalki Zoey. To brzmi, jak wyznanie mojej babci i nie pasuje do "młodzieżowego stylu" tej serii. Robienie z Damiena, geja, chichoczącej panienki. Ja rozumiem, że dla pań Cast, facet - gej ma swoje potrzeby i swój pogląd na świat, ale moi znajomi homoseksualiści nie są tacy żałośni jak Damien! Mówienie o Shaunee "kolorowa". Oraz tragiczne, ale to po prostu TRAGICZNE dialogi między bohaterami. Za każdym razem, gdy Zoey rozmawiała z przyjaciółmi, ja zgrzytałam zębami. Kto mi zapłaci za dentystę?
Co mi się podobało, to przemiana kilku bohaterów. Nie stoją w miejscu, charakterki mają płytkie, ale nieustannie ewoluują. Dodam jeszcze sprawnie poprowadzoną akcję do samego końca. Dość przewidywalnie, teatralnie i ze szczyptą patosu, ale sprawnie.
Seria "Dom Nocy" przyprawia mnie jak na razie o skurcze żołądka. Jeżdżę rollercoasterem w górę i w dół. Raz po lekturze krzyczę, żeby mi ktoś podał miednicę, raz razem z Zoey opłakuję (no, prawie) śmierć bliskiej osoby. Jednak kilka godzin po lekturze dalej pozostaje niestrawność - ten głupawy, amerykański styl pisania. Te denne dialogi i problemy pustych nastolatków. Kontrastujące z ciekawym pomysłem na opowieść.