Na początku chciałabym podkreślić, że mimo dość krytycznej oceny „Wyspy węży”, jestem pod wielkim wrażeniem warsztatu pisarskiego oraz ogromu pracy, jaki Autorka włożyła w zebranie informacji do książki. Czy jednak ten wysiłek przyniósł zamierzony efekt?
Inspiracją do napisania reportażu stał się dla Małgorzaty Szejnert zapomniany, przemilczany wątek historii jej rodziny. Jej wuj, Ignacy Raczkowski, został pochowany w Rothesay na szkockiej wyspie Bute. Skąd się tam znalazł? Dlaczego rodzinne pamiątki dostarczają tak mało informacji o Raku? Żywe zainteresowanie tym tematem staje się dla Autorki pretekstem do opowiedzenia historii wyspy Bute, a także do zagłębienia się w inną tematykę – oflagu, który został tam utworzony podczas II Wojny Światowej. W tym celu Pani Szejnert wykonuje tytaniczną pracę – przeczesuje szkockie archiwa, jeździ na rzeczoną wyspę, przepytuje ludzi.
I tu zaczynają się schody – podczas lektury czytelnik zostaje zasypany masą (nieistotnych) informacji. Dla przykładu podam: ile par butów, koszul zostało zebranych podczas zbiórek dla Polaków w Rosji, o czym pisało tamtejsze czasopismo w konkretnym dniu. Gdy zaś mamy do czynienia z akapitami poświęconymi polskiemu wojsku, na stronach roi się od nazwisk (których czytelnik niezagłębiony w tematykę Wojska Polskiego nigdy nie spamięta). Z drugiej jednak strony Autorka raz na jakiś czas wtrąca takie oto myśli: „Gdyby Dziunia [żona Raka] tam była, na pewno…”, „Rak prawdopodobnie poszedł…” – nijak ma się to do kronikarskiej wręcz skrupulatności, reportażu. Myślę, że Autorka w ten sposób chciała jakoś jednak wkomponować te rodzinne wątki w szerszą historię – bo muszę wszystkich rozczarować – o Raku i Dziuni czytelnik nie dowiaduje się zbyt dużo.
Do czego zmierzam – lubię poznawać nowe historie, dowiadywać się więcej o świecie, ale nie roszczę sobie prawa do zostania ekspertem w dziedzinach, o których czytam. A myślę, że po uważnej lekturze „Wyspy Węży” czytelnik zostaje niemal specjalistą od wyspy Bute i niesnasek podczas wojny w Wojsku Polskim. Mnie ta książka pokonała – jej treść była dla mnie zbyt drobiazgowa, nie wiem dokąd Autorka zmierzała, co było ostatecznie głównym tematem jej utworu: czy wyspa, czy oflag, czy wreszcie Ignacy Raczkowski i jego żona Dziunia…