Nieśmiały nauczyciel, samotnik, przyjaciel poetów i literatów (Nałkowska, Gombrowicz, Witkiewicz), utalentowany literacko i plastycznie samouk, czarodziej z Drohobycza - Bruno Schulz. Niesamowite jest to, że pomimo, iż jego dorobek jest tak niewielki (dwa zbiory opowiadań, kilka utworów wydrukowanych w pismach
literackich jeszcze przed wojną oraz szkice nieukończonej powieści "Mesjasz"),to co wydał - wystarczyło by zachwycić krytyków i polskie, a z czasem zagraniczne środowisko artystyczne. Poczyniono nawet próby przełożenia jego prozy na język sztuki teatralnej i filmowej (przez W.J. Hasa, a później przez braci Quay), a nawet adaptacji... muzycznej. W 2005 roku ukazała się płyta "Sanatorium under the sign of the Hourglass", którą krakowska grupa "The Cracow Klezmer Band", uprawiająca współczesną muzykę z elementami jazzu, złożyła hołd pisarzowi, zainspirowana jego twórczością.
"Sklepy cynamonowe" to dosyć szczególny zbiór opowiadań, pozbawionych chronologii, ubogich w wydarzenia, wręcz statycznych pod względem akcji. Ogniwem łączącym poszczególne teksty jest Józef, narrator (raz jest to dziecko, raz młody chłopiec, wreszcie - mężczyzna), którego oczyma oglądamy świat - dom rodzinny, najbliższe osoby i rodzinne miasto autora.
W centrum tego wykreowanego świata znajduje się wręcz patriarchalna postać ojca - pochłoniętego myślami i pogrążonego w swoich dziwactwach. W tle ukazane są inne osoby z otoczenia autora - matka zaniedbująca dom, panosząca się, emanująca kobiecością Adela, inne pomocnice domowe oraz członkowie rodziny: ciotki i wujowie i kuzyni.
Dlaczego opowiadania Schulza są statyczne? Głównie dlatego, że akcja nie rozwija się dynamicznie, nie ma kulminacji, ani zwrotów akcji, nieczęsto zdarzają się dialogi. W każdym opowiadaniu autor roztacza nam przed oczami pewną scenę, w toku narracji buduje atmosferę, zagęszcza ją, potęguje wrażenie - jednym słowem: stwarza klimat. Sprawia, że się w tą scenę wtapiamy, zaczynamy ją kontemplować. Zatrzymujemy się przed nią, jak przed płótnem w galerii obrazów...Schulz nie pisze swoich opowiadań, on je...maluje.
Malarz najpierw gruntuje płótno, a potem nanosi kolejne warstwy farby, aż do uzyskania odpowiedniego efektu. Bruno Schulz maluje słowami. Składa zdania. Grupuje, ścieśnia, upycha te swoje metafory i przenośnie, personifikacje, animizacje i symbole. Bawi się słowem - tak jak malarz bawi się formą, światłem, cieniem i barwą. Stosuje artystyczne sztuczki - wtrąca jakieś staroświeckie słowa, archaizmy, wykorzystuje wyrazy w nowych znaczeniach i kontekstach. Co robi malarz, jeśli w dostępnej palecie farb brakuje mu barwy - tej
konkretnej, niepowtarzalnej, potrzebnej do odwzorowania ulotnej chwili lub własnego wrażenia? Łączy dowolnie farby, by uzyskac nowe...Tak samo robi nasz autor. Jemu ciągle mało ozdobników, wygibasów językowych i napuszonych metafor. Bierze słowa, rozdziela je, łączy na nowo i eksperymentuje. On je "ODPOZNAJE" we własnym umyśle i nadaje im nowe znaczenia. Co rusz napotykamy jego neologizmy...I wreszcie powstaje opowiadanie - obraz. Na koniec - malarz spogląda krytycznym wzrokiem na prawie ukończone dzieło i pieszczotliwie dodaje ostatnie machnięcia pędzlem ...wtedy nasz autor od niechcenia dorzuci jeszcze parę dekoracji, tych swoich "liszajów cienia", "pasożytniczych grzybów zmierzchów" i "puszystych pleśni"...
i dopiero wtedy zadowolony jest z efektu.
Czytając Sklepy cynamonowe nie mogłam wprost opędzić się od licznych malarskich skojarzeń...Cały czas przesuwały mi się przed oczami obrazy malarzy. Początkowe opowiadania skojarzyły mi się z Aleksandrem Gierymskim, gdyż utrzymane są w stylu naturalistycznym, skrupulatnie oddającym rzeczywistość, jak na fotografii (z zaciekami zachodów, ludźmi wykrzywiającymi twarze do słońca, brudnymi, odpychającymi łachmanami głupiej Tłui, rojami much i kipiącą, aż tandetną bujnością przyrody). Kolejne opowiadania zmusiły mnie do nagłej zmiany percepcji. Nagle otaczająca rzeczywistość zaczyna żyć niezależnie, ożywają przedmioty... W jednym z opowiadań narrator opisuje pana Karola, który mocuje się z własną pościelą, rozlewającą się po pokoju, pełną własnego życia, rosnącą jak ciasto w dzieży, (istne oceany pościeli!), a w innym z kolei opisuje posmutniałe pokoje, w których zimą, w szarym świetle ustaje niemal życie - pozostały jedynie zamarłe tapety i omdlałe, zwiędłe żyrandole... zmienia się strumień moich skojarzeń, opuszczam obrazy Gierymskiego przechodząc do innej sali w galerii obrazów, a przed moimi oczami przesuwają się surrealistyczne, opadłe z sił, roztopione zegary Salvatora Dalego. Wreszcie w tytułowym opowiadaniu "Sklepy cynamonowe", raz jeszcze zmienia się konwencja. Motywem przewodnim jest wędrówka chłopca z teatru do domu. Chłopak ma wrócic po portfel, po drodze chce zajrzeć do sklepów cynamonowych, gdzie można kupić najdziwniejsze przedmioty, ale gubi się, zaczyna błądzić i przeżywa fantastyczne, wyjęte z marzeń sennych przygody. Opowiadanie zaczyna się całkiem realistycznie, a po chwili czytelnik śledzi jakąś niezwykłą fantasmagorię, zapis snu. W tym opowiadaniu zacierają się zupełnie granice między światem realnym i fantastycznym, czytelnik wsiada do najprawdziwszej "Zaczarowanej dorożki" Gałczyńskiego i niepostrzeżenie ocknie się...w samym środku obrazu Chagalla!
Proza Brunona Schulza jest wymagająca. Żąda uwagi, wyobraźni i wrażliwości odbiorcy. Kunsztownie napisana, specyficzna, miejscami duszna i gęsta (wręcz barokowa) od rozbuchanych i spiętrzonych metafor i skomplikowanych figur poetyckich. Oniryczna i ulotna. Interpretatorzy doszukają się wielu znaczeń - biblijnych, mitycznych, nawet kabalistycznych. Znajdują się także zwolennicy psychoanalizy Freuda...Duża pojemność znaczeniowa jest jedną z cech wyróżniających arcydzieła - każdy może doszukać się własnych interpretacji i każdy dzięki niemu doznaje innych przeżyć estetycznych i wzruszeń. Arcydzieło musi także zwycięsko przejśc próbę czasu. Wszystko to -moim zdaniem, przemawia za tym, że najzupełniej słusznie zalicza się "Sklepy cynamonowe" do arcydzieł polskiej literatury