„Godot…To ktoś lub coś, czego nie ma. Kto miał przyjść, lecz nie przyszedł. Co miało się stać, lecz nie stało i pewnie się nigdy nie stanie.”*
„Nie wiem kim jest Godot. Nie wiem nawet, czy w ogóle istnieje – Samuel Beckett”**
Nazwisko: Antoni Libera przywodzi bez trudu na myśl błyskotliwą powieść „Madame”, wydaną w 1998 roku, która od razu podbiła serca czytelników i z marszu weszła do kanonu polskich arcydzieł literackich. Czy jednak czytujemy inne publikacje autora, czy zatrzymaliśmy się na „Madame”? Czy zdajemy sobie sprawę, że pan Libera to człowiek-instytucja, który jest nie tylko pisarzem, ale także reżyserem i tłumaczem? Autor, wielokrotnie indagowany o to, w jakim stopniu „Madame” jest dla niego ważna i osobista, wyraźnie odsyła do innej swojej powieści, wydanej w 2009 roku: „Godot i jego cień”. W utworze tym zawarł swoją prawdziwą „pasję” i życiowe credo.
„Godot …” to powieść w pewnym sensie autobiograficzna, a ponieważ pan Libera twierdzi, że „urodził się pod znakiem Becketta”, jest jego wielkim fascynatem - wyznawcą nieomal, utwór ten w dużej części można odczytać także jako „poszukiwanie sensu życia przez odkrywanie Becketta".
W trakcie lektury dochodzę do wniosku, że obie powieści mają ze sobą dużo wspólnego. „Godot…” może zostać uznany za dopełnienie „Madame”, gdyż obie powieści utkane są na tej samej kanwie, ich duch się wzajemnie przenika. Gdyby pan Libera malował obrazy, powiedzieć byśmy mogli, że artystę zdradzają te same pociągnięcia pędzla. Narrator powieści (w każdym przypadku - alter ego autora) mógłby być tym samym młodzieńcem, literatem wychowanym w PRL-u, wyrażającym ostrą krytykę reżimu komunistycznego. W powieściach znajdujemy znacznie więcej tropów… Słowa dotyczące emigracji, które wypowiada nauczycielka francuskiego – w „Godocie…” powtórzone zostają jak echo - przez tajemniczego przyjaciela rodziny, Arnolda Meyera. Madame przy pożegnaniu wręcza chłopcu książkę w wydaniu francuskim, a jest to jeden z dramatów Becketta (!), Arnold Meyer natomiast zmuszony przez władze polskie do opuszczenia kraju żegna się słowami pochodzącymi dokładnie z tego samego utworu…Wreszcie mitologizacja. „Madame” to mit, a raczej pokazanie mechanizmu, w jaki sposób „życie zmieniane jest w mit za pośrednictwem słów, czyli literatury”/słowa autora/, natomiast „Godot i jego cień” pokazuje artystyczną drogę pisarza, niemal mitologiczną, intelektualną odyseję.
W obu powieściach zwraca uwagę odmienny stosunek ich „narratorów” do zawodu literata. W „Madame” chłopiec otrzymuje w prezencie pióro, atrybut pisarza. Jest niejako przez swoją muzę pasowany na „rycerza słowa”. To pewne, że wyposażony w taki oręż wybierze świadomie drogę literacką i będzie dumny z powołania. W „Godocie…” mamy skrajnie inną postawę. Autor we wstępie wyraża się o swych skłonnościach literackich cierpko, usprawiedliwiając się, że został pisarzem dopiero, gdy wszystko inne zawiodło. Dopiero spotkanie z Beckettem stało się punktem zwrotnym, skłania do szacunku do własnych dokonań - wyzwala w nim pisarza… Dopiero też w trakcie lektury, gdy doszło już do spotkania, kiedy mogę spojrzeć do tyłu, zdaję sobie sprawę, że taka koncepcja była niezbędna, aby historia mogła zatoczyć idealne koło, a narrator mógł ulec wewnętrznej przemianie.
Forma i styl obydwu powieści jest odmienna. „Godot…” to książka bardziej osobista, refleksyjna i głęboka. Mniej wysublimowana, nadal jednak wyrafinowana, elegancka i zdradzająca erudycję autora. Jest trudniejsza w odbiorze, przeznaczona dla czytelnika dociekliwego. Pan Libera nie wymaga stopnia naukowego z literatury, ani tym bardziej znajomości Becketta (autor chce nas do niego dopiero przekonać), ale sporo ułatwia chociażby umiejętność abstrakcyjnego myślenia… Wędrówka z autorem przeważnie stanowi niesamowitą i przyjemną przygodę, szlak wiedzie prostą drogą, miejscami jest „z górki”, ale bywa, że autor zmusza do ostrego podejścia, skłania do wysiłku. Ale czy ktoś, komu zdarzyło się wspiąć na szczyt – stwierdził, że nie było warto?
Tematyka „Godota…” może niektórych czytelników przerażać, ale pragnę podkreślić – forma książki niczym nie przypomina suchej analizy naukowej, ani ciężkiej dla wątroby literackiej rozprawy. Po prostu chcąc poznać bliżej naszego autora, otrzymujemy Becketta w prezencie - albo odwrotnie.
Skąd fascynacja tym twórcą „teatru absurdu”?
Częściowo można wytłumaczyć przypadkiem, zbiegami okoliczności, historią, ale też podobnym postrzeganiem świata, wrażliwością obu artystów. Nasz autor dorasta i dojrzewa w momencie przełomowym, jest świadkiem wielkich odkryć (np. eksploracja kosmosu), która miast przynieść człowiekowi poczucie „zdobywcy” i „nieustraszonego podróżnika”, w zamian daje mu zwątpienie w swoje znaczenie. Człowiek nagle pozbawiony został swego uprzywilejowanego miejsca w centrum wszechświata, a w zamian dostał do przełknięcia gorzką pigułkę wiedzy o jego „przypadkowej” naturze. Zdegradowany został z roli wybrańca Bogów do „wybryku natury”, po raz wtóry został „wypędzony z raju” i to znajduje swój wyraz zarówno w sztuce jak i filozofii. Beckett jak nikt inny oddał w swoich dziełach odartą ze złudzeń kondycję człowieka.
W powieści jednak nie oddajemy się bez przerwy egzystencjonalnym refleksjom. W kompozycji panuje równowaga i harmonia. Smakujemy subtelny humor autora i towarzyszymy w jego bardziej prozaicznych przygodach. Razem z ośmioletnim narratorem bierzemy udział w jego pierwszej "dorosłej" sztuce teatralnej, a uczestnictwo w niej zawdzięcza w dużej mierze pewnemu psu o imieniu Łajka, który został wystrzelony w kosmos; wykradamy w zbawiennej misji książkę z wojskowej biblioteki, odwiedzamy legendarną polską księgarnię w Paryżu i przemycamy dzieła Gombrowicza, uciekamy na hulajnodze przed francuskim kloszardem; poznajemy polskie absurdy, gdy autorowi - jako podejrzanemu agentowi CIA odmawia się paszportu, albo przed samym wylotem do Stanów - towarzyszymy w rewizji osobistej, której nie powstydziłby się w swej powieści Franz Kafka...
Pan Libera odsłania także kulisy powstawania przekładu dzieła z innego języka. Wpuszcza nas od kuchni do "swojego warsztatu". Dzięki temu zaczynamy sobie zdawać sprawę z tytanicznej pracy, jakiej przekład wymaga. Najpierw poszukiwanie klucza do interpretacji, potem rozbiór tekstu na czynniki, wreszcie walka z materią słowa. Idiomy, różnice wynikające z innego rytmu i melodyki słów, karkołomna odmiana przez przypadki, ale też gra niuansów. W przypadku Becketta znaczenia ma nawet znajomość prawideł muzyki, gra w szachy i matematyka...
Antoni Libera - twórca i "odtwórca". Oczywiście (po odrobieniu lekcji) nie należy pytać autora o to, ile jego samego jest w powieści. To uczeń wielkiego mistrza. Jego narrator to w wysokim stopniu kreacja autorska, projekcja, sposób na "wymyślanie się", natomiast droga literacka i kontekst historyczny - to przecież fakty. Mamy więc tyle prawdziwego Libery - na ile jest to konieczne, reszta - to artyzm.
"Godot i jego cień" - jest dla mnie ze wszech miar książką niezwykłą i fascynującą. Zupełnie uległam jej czarowi... Jest dla mnie wielowymiarową podróżą. Misterium sztuki. Fragmenty, które szczególnie zapadły mi w pamieć dotyczą uczestnictwa autora w inscenizacjach teatralnych i chociaż zdaję sobie sprawę, że przecież pochodzę z innego wymiaru i przestrzeni, że pan Libera ogląda sztukę przy całkowicie odsłoniętych kurtynach, mnie zaś jest dane podglądanie jej jedynie "przez dziurkę od klucza", to i we mnie przecież uderza okruch tej magii...
Dziękuję i polecam. Gorąco polecam czytelnikowi, który szuka czegoś więcej...