Od kiedy po raz pierwszy ujrzałam okładkę powieści Sam Tschidy, nie mogłam jakoś wyprzeć jej z pamięci. Przyznam się szczerze, że coś w tej okładce i w tym opisie przyciągało mnie do siebie – nic więc dziwnego, że postanowiłam sięgnąć po Siri, kim jestem? Teraz pozostaje odpowiedzieć na pytanie: czy ta książka była dobra? O tym właśnie w tej recenzji.
Wyobraźcie sobie sytuację, gdy budzicie się w szpitalu, ale nie macie pojęcia: jak się tam znaleźliście, nie pamiętacie nawet tego, jak się nazywacie. To właśnie przydarzyło się Mii – kobieta ma na sobie jedynie podniszczoną sukienkę od Prady (czyżby była bogata?), pomadkę i rozbitego iPhone’a. Postanawia na nowo odkryć swoje życie, przeglądać Instagrama, na którym była bardzo aktywna. Brzmi to, jak świetny plan, ale... masa filtrów i fakt, że w Internecie kreujemy nasze życie na idealne, nie pokazując tej szarej rzeczywistości, nie pomagają. Czy możliwe jest, by to perfekcyjne życie Mii tak naprawdę było tylko zwykłą fikcją? Co wydarzy się, gdy Mia w końcu odkryje prawdę o sobie?
Zacznę od tego, że kiedy zaczynałam tę powieść, poczułam się z miejsca zaintrygowana. Utrata pamięci, próba odszukania swojego życia i prawdy o tym, co wydarzyło się na pewnym przyjęciu i co spowodowało właśnie utratę pamięci - przecież to materiał na taką świetną powieść! Miałam ogromną nadzieję, że autorka nie zepsuje tego w żaden sposób, chociaż brałam pod uwagę fakt, iż jest to debiut literacki. No i niestety, gdzieś po drodze się to zepsuło.
Główna bohaterka historii jest całkiem sympatyczna i została równie dobrze wykreowana. Nie jest to najbardziej idealna postać i najprzyjemniejsza w odbiorze, lecz nie odczuwałam przy niej irytacji. Oczywiście, bywały chwile, gdy nie popierałam jej decyzji, ale gdzieś z tyłu głowy miałam taką myśl, że autorka prowadzi akcję w taki sposób z jakiegoś powodu. Można więc rzec, że Mia to bohaterka po prostu ciekawa i idealnie dopasowana do tej historii.
Max. To drugi bohater, jaki odkrywał tutaj ważniejszą rolę. Jego polubiłam od pierwszej chwili, gdy się pojawił. Miał on w sobie coś takiego, co wzbudzało moją ciekawość i pewnego rodzaju fascynację (ale też przez przesady!). Uważam go za postać bardzo dobrze wykreowaną, a momentami i zwyczajnie ciekawszą od głównej bohaterki. Czy tak powinno być? Tego nie wiem, ale obawiam się, że nie wszystkim się to spodoba.
Co do samej fabuły: pomysł z utratą pamięci uważam za genialny. Na tym jednym wątku można zbudować taką historię, że każdy czytelnik byłby zachwycony. Podczas lektury Siri, kim jestem? miałam jednak wrażenie, że autorka chwilami się gubi i nie ma za bardzo pomysłu na to, w którą stronę chce popchnąć główną bohaterkę. Przez to właśnie pierwsze strony z jednej strony mnie ciekawiły, ale z drugiej męczyły - nie potrafiłam wciągnąć się w tę historię tak całkowicie, a szkoda. Naprawdę liczyłam na to, że będzie to powieść, która zachwyci mnie od początku do końca.
Sam Tschida ma dobre pióro, ale musi popracować jeszcze nad prowadzeniem akcji w swoich powieściach. Jednakże jak na debiut, uważam, że ta powieść jest dobra i z pewnością przypadnie do gustu osobom, które uwielbiają czytać lekkie obyczajówki z wątkiem komedii czy romansu. Dlatego, jeśli należycie do tej grupy – zerknijcie na tytuł Siri, kim jestem? - może przypadnie Wam do gustu.