Dziękuję Wydawnictwu Jaguar za egzemplarz!
Vianne zostaje ukąszona przez syfildę i cierpi na śmiertelną demoniczną gorączkę, która stopniowo wysysa z niej życie. Aby przetrwać, zostaje wysłana przez Lożę do Kongregacji, która jako jedyna może ją ocalić. Po dwóch latach leczenia Vi wraca do pełni sił i powraca w rodzime strony wraz z siostrami jako wysłanniczki Kongregacji, aby dowiedzieć się, czy Wielki Mistrz Loży wciąż jest w stanie uchronić mieszkańców Francji przed demonami.
Z twórczością Marah Woolf nie miałam wcześniej do czynienia, więc pod żadnym względem nie miałam żadnych oczekiwań związanych z „Siostrą gwiazd”. Historie o czarownicach i magii bardzo mnie interesują i mimo tego, że na rynku wydawniczym takich powieści jest multum, to uważam, że potencjał nie został do końca wykorzystany. Czy było tak jednakże w przypadku tej lektury? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w dalszej części recenzji.
Na sam początek muszę pochwalić, postać Caleba — demona równie zabawnego co strasznego, który odgrywa całkiem ważną rolę w historii. Zabawny, sarkastyczny i niezwykle przemiły demon. O nim najchętniej czytałam i chciałabym poznać go jeszcze lepiej. Był on moim zdaniem jasnym promykiem światła w tunelu ciemności.
Jeśli chodzi natomiast o pozostałych bohaterów, to z nimi jest różnie. Za nic w świecie nie polubiłam Vianne. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo jakaś postać mnie męczyła. Dziewczyna jest do bólu naiwna i irytująca jednocześnie. Nie doszukałam się w niej żadnej pozytywnej cechy. Wiecznie niezdecydowana, nierozumiejąca słowa „nie” i zaślepiona miłością do Erzy — Wielkiego Mistrza Loży, który na domiar złego się nią ewidentnie bawi, a ta mu na to pozwala.
Zdążyłam polubić również Aimee i Maelle — siostry głównej bohaterki. Co prawda nie wiemy o nich dużo, ale urzekła mnie ich troska o swoją najmłodszą siostrę, dla której są w stanie wiele poświęcić.
Wracając jeszcze do relacji Vi i Erzy, to uważam, że jest ona toksyczna. Jak napisałam wyżej, chłopak od początku bawi się uczuciami dziewczyny i wodzi ją za nos. Vi jest w nim ślepo i bezpowrotnie zakochana do tego stopnia, że nie wyobraża sobie życia bez niego. Non stop wspomina o tym, jak Erza ją potwornie skrzywdził i zaklina, że nigdy więcej nie da się już tak potraktować, jednakże kilka stron później ponownie do niego wzdycha. Krew mnie na samą myśl o tym wątku zalewa. Uważam, że mogło się bez niego obejść, a dodatkowo autorka mogła nam oszczędzić zbędnych opisów ochów i achów Vianne.
W historii znajdziemy również nawiązania do legend arturiańskich, na których opiera się większość fabuły. Prastare boginie, demony i czarna magia są także nieodłącznymi elementami lektury. Marah Woolf stworzyła ciekawy świat, niestety pozostawiła mnie już na samym początku z wieloma pytaniami i jak na razie nie doczekałam się odpowiedzi. Nie mam pojęcia, jaka jest różnica między czarodziejami a magami? Dlaczego jedni należą do Loży, a drudzy do Kongregacji? Takich pytań mam wiele.
Schematy występują i „Siostra gwiazd” nie oferuje nam niczego nowego. Na całe szczęście w powieści znajdziemy kilka ciekawych zwrotów akcji.
Mimo wszystko jestem mile zaskoczona zakończeniem, gdyż było naprawdę intrygujące i ciekawe. Autorka przerwała w takim momencie…
Ostatecznie uważam, że potencjał „Siostry gwiazd” nie został do końca wykorzystany. Początkowe rozdziały niezwykle mnie wciągnęły, nawet mimo tego, że akcja nie rozwijała się szybko. Niestety po drodze całe zainteresowanie historią opadło. Według mnie Vianne jest największym minusem tej historii, bo gdyby nie ona i jej wieczne rozterki, to sądzę, że lektura byłaby o wiele ciekawsza.
Bądź co bądź sięgnę po kolejne tomy głównie ze względu na zakończenie, bo nie ukrywam, jestem zainteresowana, w którą stronę potoczy się akcja.