O twórczości Przemysława Kowalewskiego czytałam już wiele razy, sama jednak nie miałam jeszcze okazji sięgnąć po którąś z jego powieści. Mój wybór padł ostatnio na Sierociniec, który to bardzo zainteresował mnie swoim opisem. Czy moje pierwsze spotkanie z piórem autora mogę zaliczyć do udanych? O tym w tej recenzji.
Pewnego czerwcowego dnia do Biura Wydziału Kryminalnego Komendy Miejskiej Milicji Obywatelskiej zgłasza się Irenka — była podopieczna jednego z domów dziecka. Próbuje przekonać komisarzy, że kilkanaście lat wcześniej była świadkiem sprzedaży swojej własnej siostry. Zgłoszenie przyjmuje Barbara Romanowska, która swoje dzieciństwo spędziła w sierocińcu. Teraz kobieta angażuje się w prowadzoną sprawę emocjonalnie i zależy jej na rozwiązaniu tej zagadki. Nie wie jednak, że zajmując się tym tematem, wkroczy na istnie mroczne ścieżki, prowadzące wprost na sam szczyt komunistycznej władzy. Jak straszna prawda kryje się w rozwiązaniu tej sprawy i co z tym wszystkim wspólnego może mieć sekta?
Zaczynając lekturę tej powieści, nastawiona byłam na po prostu dobry kryminał, który umili mi czas i sprawi, że nie będę chciała wychodzić ze stworzonej przez autora historii przez dłuższy czas. Poniekąd faktycznie się tak stało, a ja praktycznie na raz pochłonęłam pierwsze sto stron książki. Jakoś tak z miejsca poczułam się wciągnięta w sprawę Irenki, jej siostry i jak się później okazało nie tylko ich.
Główną bohaterką jest tutaj w zasadzie Barbara Romanowska, której doświadczenia mają bardzo duży wpływ na obecnie wykonywaną przez nią pracę. Czy to dobrze, czy też źle... to zależy. Patrząc jednak na to, z jaką sprawą przyszło jej się zmierzyć — te przeżycia mogą być poniekąd pomocne w rozwiązaniu tej naprawdę przerażającej zagadki. Choć mogę tutaj pisać o życiu Barbary i tym, czego doświadczyła, to jednak... nie potrafiłam się z nią zżyć na takim poziomie, jakbym sobie tego życzyła. Podczas lektury mogłam zauważyć wysiłek włożony w kreację tej postaci, ale nie wystarczyło to, bym mogła powiedzieć, że naprawdę się z nią utożsamiłam lub że wzbudziła we mnie bardzo dużą sympatię.
Sama fabuła powieści od początku wzbudziła moje zainteresowanie — sprzedaż dzieci z domów dziecka, zamieszane w to różne wyżej postawione osobistości i wreszcie ona, sekta, która była dla mnie niemałym smaczkiem (ogólnie rzecz biorąc, bardzo lubię podobne wątki w książkach — mówię tutaj oczywiście o wszelkich sektach i kultach). Muszę przyznać, że to wyszło autorowi bardzo dobrze i naprawdę cieszę się z tego, że mogłam spędzić przy tej książce swój czas.
Przemysław Kowalewski ma dobre pióro, które sprawia, że przez książkę się płynie — sama poruszana tematyka nie należy do tych najlżejszych, a jednak powieść można przeczytać w tempie ekspresowym, co doceniam. Wspominałam wyżej, że pierwsze sto stron udało mi się przeczytać za jednym zamachem, następne ciut mi się dłużyły, ale to akurat kwestia obowiązków, na których musiałam się skupić.
Podsumowując: Sierociniec to pozycja dobra, napisana barwnym i dobrym językiem, która potrafi wciągnąć czytelnika i nie pozostawia obojętnym wobec krzywdy i sytuacji, jakie opisuje tutaj autor. Nie jest to powieść idealna, do której będę chciała w przyszłości wracać, ale zdecydowanie zachęca mnie do tego, by sięgnąć po kolejne powieści autora.