Czy ładnym ludziom jest w życiu łatwiej? Czy uroda pomaga przetrzeć szlak do osiągnięcia sukcesu? Oglądając kolorowe magazyny można stwierdzić, że tak. Na okładkach widnieją piękne twarze, a ci których dopada upływ czasu często sięgają po różne środki, aby go spowolnić. W powieści „Mister, mister” Mikołaj Milcke próbuje opowiedzieć na pytanie, czy ładny znaczy szczęśliwy.
Bohaterem książki jest Mieszko, którego matka namawia do udziału w konkursie piękności. Chłopak, chcąc zadowolić rodzicielkę, wkracza w świat mediów, celebrytów i dużych pieniędzy. Okazuje się, że za idealnymi fryzurami i błyszczącymi zębami kryje się zepsucie. Tu każdy ma interes do ubicia, a piękni chłopcy są towarem niczym tusze u rzeźnika. Mikołaj staje przed dylematem: dać sobie spokój z konkursem i wrócić do spokojnego życia, czy zadowolić wymagającą matkę. Nie może również zaprzeczyć, że blask reflektorów kusi go na swój sposób.
To co zaproponował czytelnikom Mikołaj Milcke to wstrząsająca historia. I nie mam tu na myśli ciemnej strony sławy, jaką chce pokazać nam autor – myślę, że na co dzień nad tym się nie zastanawiamy, ale każdy z nas podświadomie wie, że coś takiego istnieje. Bardziej szokuje to, jak łatwo zniszczyć człowieka, nawet tego pozornie silnego.
Mieszko to naprawdę fajny facet – inteligentny i z zasadami. Szybko zdobywa sympatię czytelników, dzięki swojemu zdroworozsądkowemu podejściu do życia. Kiedy mi go przedstawiono, pomyślałam sobie: „Ten to sobie poradzi. Zaraz poustawia organizatorów i sponsorów.” Potem poznałam jego matkę – kobietę, którą zaślepia telewizja śniadaniowa i kolorowe magazyny – i władzę jaką ma nad synem. Jak sam bohater to określił: „Przerażała go perspektywa słuchania, że nie spełnia jej oczekiwań.”[1] Dorota nie widzi swojego toksycznego wpływu na potomka. Uważa się, za „Kochającą, wspierającą, motywującą.”[2] Nie dopuszcza do siebie myśli, że swoje niespełnione ambicje przelała na dzieci. Knuje, manipuluje, żeby za wszelką cenę zostać matką gwiazdy.
W drugiej połowie książki Mikołaj Milcke skupia się na konkursie – relacjach i konkurencji między chłopakami, przygotowaniem gali i przede wszystkim tym, jak kreuje się faworytów. Nie chcę za dużo zdradzać z tego co się dzieje. Napiszę tak, czytanie o relacji syn-matka było smutne, aczkolwiek Dorota swoim zachowaniem nieco mnie bawiła. Była tak świetnie przerysowaną postacią, że zastanawiałam się, co za chwilę wymyśli i kiedy rodzinie zabraknie do niej cierpliwości. Wkroczenie w świat celebrytów okazało się wiadrem błotka, które zmyło mój głupkowaty uśmiech. Nie zaprzeczę, że sięgając po tę powieść liczyłam na coś mocnego, ale to co się wydarzyło przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Degeneracja godna psychopatów z mrocznych kryminałów.
Jako morał książki „Mister, mister” zaznaczyłam sobie cytat: „To jest bajka o ludziach, którym się w dzieciństwie nie powiedziało, że są fajni takimi jacy są.”[3] Mikołaj Milcke wspaniale pokazał, że show biznes może zmiażdżyć największe jaja. Autor uczula, że to świat dla najsilniejszych. Czy polecam przeczytać jego przestrogę? Tak. Przedstawił ją w formie wciągającej i dobrze napisanej historii. Może wprowadziłabym tu drobne zmiany, bo dwa wątki wydały mi się napisane nieco „po łebkach”, jednak nie zmienia to faktu, że jest to książka, z którą zarwałam noc, a kto mnie zna wie, że lubię się wysypiać.
[1] Mikołaj Milcke, „Mister, mister”, wyd. Novae res, Gdynia 2021, s. 29.
[2] Tamże, s. 30.
[3] Tamże, s. 432.