Miłość od pierwszego wejrzenia. Czy istnieje tylko na kartach książek i w filmach? Często pragniemy wierzyć, że gdzieś tam w świecie jest ktoś na kogo czekamy i kto czeka na nas, aż pewnego dnia nasze drogi się przetną. Chcemy wierzyć w zbiegi okoliczności. Gdy moje marzycielskie „ja” wypatrzyło książkę o romantycznym tytule „Serce w chmurach” od razu postanowiło, że musi ją przeczytać i muszę wam przyznać, że dobrze zrobiło.
Cztery minuty. Tylko tyle wystarczy, żeby zmienić życie Hadley. Gdyby nie spóźniła się na samolot, nawet nie zdawałaby sobie sprawy z istnienia kogoś takiego jak Oliver. Rozgoryczona punktualnie dotarłaby na ślub ojca, z którym nie ma najmniejszej ochoty się zobaczyć, ani poznawać jego nowych znajomych a już na pewno nie nowej żony, której sam dźwięk głosu przez telefon przyprawia ją o ból głowy. Jest przekonana, że będzie to najgorszy dzień w jej życiu. Pragnie tylko zaliczyć co trzeba i wracać jak najszybciej do domu. Jednak Hadley spóźnia się na samolot zaledwie o cztery minuty i nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo dzięki temu zmieni się jej życie w przeciągu następnych 24 godzin.
Rodzice Hadley rozstali się dwa lata temu. Ojciec początkowo wyjechał do Anglii tylko do pracy, jednak gdy poznał Charlotte został tam na stałe. Hadley do tej pory mu tego nie wybaczyła. A pierwsza w życiu wizyta w Londynie, bynajmniej nie zachwyca jej w takich okolicznościach. W dodatku nie lubi latać z powodu swojej klaustrofobii. Na lotnisku spotyka jednak chłopaka, Brytyjczyka, który przypadkiem ma w samolocie miejsce obok niej. Czeka ich więc siedmiogodzinny lot w swoim towarzystwie.
Jennifer E. Smith wykonała kawał dobrej roboty, tworząc powieść, której akcja zamyka się w ciągu dwudziestu czterech godzin. Roztacza przed czytelnikiem słodko-gorzką niezwykle romantyczną historię, która przeplata się z problemami rodzinnymi głównych bohaterów. Ktoś może nazwać tę książkę romansidłem, może powiedzieć, że jest mdła. Ale to nieprawda. Historia jest świeża, lekka i chwytająca za serce. Jest pożywką dla marzeń. Ja nigdy jeszcze w swoim życiu nie miałam okazji lecieć samolotem, ale po lekturze „Serca w chmurach” obawiam się, że gdy ten moment wreszcie nastąpi uparcie będę czekać aż zza rogu wyłoni się taki Oliver i zaoferuje pomoc w prowadzeniu walizki ;)
Przyznam, że czytałam tę książkę z uśmiechem na ustach. Bohaterowie są zwykłymi ludźmi, których naprawdę chciałoby się poznać. Hadley jest sympatyczna, a Oliver czarujący. Bardzo spodobała mi się szczerość i niewymuszoność podczas ich wielogodzinnej rozmowy w samolocie. Autorka nie skupiła się tylko i wyłącznie na miłości. Czytając, zapoznajemy się z historią rodziny Hadley. Jesteśmy świadkami jej przemyśleń na temat ojca. Jej rodzice na nowo ułożyli sobie życie, tylko ona ciągle stara się to wszystko sobie jakoś poukładać.
„Serce w chmurach” na pewno będę mile wspominać. To historia przypadkowej miłości, która mimo, że istnieje tylko na kartach książki, pokazuje, że wszystko jest możliwe. Dodam jeszcze, że czytając pomyślałam, iż fajnie byłoby ją zobaczyć w filmie. Moim zdaniem, to gotowy scenariusz na film, taki ciepły, ku pokrzepieniu. Wystarczy dobrać muzykę, właściwych aktorów i gotowe! Odnoszę wrażenie, że ostatnimi czasy brakuje w kinie tego typu dobrze zrealizowanych filmów. Ale to oczywiście tylko takie moje przemyślenia. A wracając do książki, szczególnie polecam ją wszystkim marzycielom i romantykom. Na pewno się nie zawiedziecie. :)