Zapowiedź historii zbudowanej na irlandzkiej atmosferze, wierzeniach i klimacie celtyckim zawsze budzi moje zainteresowanie.
Rzadko zdarza się, by rozczarowała mnie powieść, która upleciona jest właśnie z tych elementów. Niestety w przypadku najnowszej publikacji Lucyny Olejniczak, matki takich tekstów jak Wypadek na ulicy Starowiślnej oraz Dagerotyp. Tajemnica Chopina, tak się właśnie stało.
Autorka dość nieporadnie rozpoczęła książkę, dając nadzieję na zupełnie inne rozwiązania. Akcja poszła w nieprzewidzianym kierunku i, mam wrażenie, zatraciła swój pierwotny kierunek. Obrót spraw mnie zaskoczył, jednak nie tego spodziewałam się po tej książce i stąd duże rozczarowanie.
Zaczyna się od przyjazdu Tadeusza i Lucyny do irlandzkiego miasteczka New Ross. Mieli oni odwiedzić znajomych oraz wspólnie przeżyć doroczne obchody ku pamięci jednego z najwybitniejszych twórców irlandzkich – Jamesa Joyce’a. Przypuszczam, że po takim wstępie, każdy czytelnik spodziewałby się dalszego rozwoju wypadków związanych właśnie z tym wątkiem.
Niestety, zostaje on nagle urwany, po to, by całkowicie zmienić przebieg fabuły, zatracając tym samym jej pierwotne znaczenie: oto małżeństwo poznaje historię związaną z domem zamieszkiwanym przez ich gospodynię. Niemalże sto lat wcześniej, dziewczynka, która w nim żyła, zaginęła bez wieści w niewyjaśnionych okolicznościach. Od tamtego czasu słychać zawodzenie banshee, a w wyniku kiepsko przeprowadzonego śledztwa, o zamordowanie dziewczyny oskarżony został majętny syn sąsiadów, któremu na kilka dni wcześniej odmówiła ona zamążpójścia. Ciało dziewczyny nie zostało nigdy odnalezione. Aż do teraz…
Córka gospodyni, Małgosia, po ponownym usłyszeniu historii, zaczyna przeglądać stare dokumenty dotyczące sprawy i postanawia wznowić śledztwo na własną rękę. Po stu latach pragnie dowiedzieć się, co stało się z niewinną dziewczyną.
Niestety, także i ona znika. A banshee znów zawodzi.
Wówczas to Lucyna, Tadeusz i ich znajomi postanawiają podążyć tropem zaginionych i zawalczyć o życie młodej dziewczyny. Na swej drodze spotkają wiele nieprzewidzianych komplikacji, nie wyłączając żądania okupu.
W ten sposób, dosyć kiepsko skomponowany, przechodzimy od obchodów dni Joyce’a do prawdziwie sensacyjnej zagadki. Czyta się ją lekko, język jest prosty, tajemnica nieskomplikowana. Autorka wykorzystała charakterystyczne elementy powieści sensacyjnej i połączyła je z wątkami obyczajowymi, tworząc tym samym kontaminację stylów okraszonych atmosferą mglistej Irlandii.
Żałuję, że twórczyni nie pokusiła się o pociągnięcie wątku związanego z Joycem, bo szczerze mówiąc, właśnie na to liczyłam najbardziej. Po lekturze jednak, zupełnie nie rozumiem w jakim celu został on w ogóle poruszony. Stanowi on dość kiepską klamrę kompozycyjną, nie mającą żadnego większego znaczenia dla treści. Być może to sławne nazwisko miało do książki przyciągnąć, lecz budzi jedynie rozczarowanie.
Sama intryga sensacyjna również nie stanowi żadnego novum. Jestem blisko, to kolejna niezobowiązująca lektura na jesienne wieczory. Jedna z wielu, taka, o której szybko się zapomni, a którą jednak w ramach relaksu można sobie zafundować.