Czy wiedzieliście o tym, że wręczając komuś kwiaty przekazujecie mu ukryty komunikat? Każdy z nas albo dawał, albo dostał kiedyś kwiaty i rzadko kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, że każdy z nich ma jakieś znaczenie. Wiele ludzi po prostu o tym nie wie, wybierając rośliny na chybił trafił, kierując się raczej zewnętrznym pięknem, aniżeli ukrytym przesłaniem. Wiecie na przykład o tym, że żółte róże oznaczają zazdrość i zdradę? Że akacja to skryta miłość, jaśmin – przywiązanie, a lawenda – nieufność? Dokładnie tak: kwiaty posiadają swój własny język, który zna jednak niewiele osób.
Victoria miała okazję go poznać już w dzieciństwie, chociaż ono samo nie było dla niej zbyt szczęśliwe. Od urodzenia bowiem spędzała młodość w kolejnych rodzinach zastępczych oraz domach dziecka. Raporty na jej temat nie były zbyt optymistyczne – aspołeczna, trudna, mająca kłopoty z kontaktami z ludźmi. W wieku 9 lat jednak szansa na znalezienie odpowiedniej dla Victorii rodziny mogła stać się realna – jednocześnie była to jej ostatnia szansa, bowiem z chwilą skończenia 10 lat szanse te spadną diametralnie. Mimo początkowego bardzo sceptycznego nastawienia do Elizabeth, Victoria z czasem przywiązuje się do nowej opiekunki i być może zastępczej matki – i to właśnie od niej uczy się języka kwiatów. Dziewięć lat później na jej drodze staje Grant – posiadający ten sam dar, pozwalający „porozumiewać się” w tym tajemniczym języku. Mężczyzna wzbudzi jednak w Victorii znacznie głębsze uczucia, tym mocniejsze, gdy dziewczyna zorientuje się, że znali się przecież w dzieciństwie…
Nie wiem, co mnie podkusiło, aby po tę książkę sięgnąć, gdy jednak zobaczyłam ją na półce w bibliotece, nie zastanawiałam się ani chwili, przyciągała czymś bliżej nieokreślonym. Nie znałam bowiem jej autorki i bardziej chyba zainteresował mnie jej opis, chociaż też nie do końca. Książkę jednak zgarnęłam nie myśląc wiele i wychodzi na to, że bardzo słusznie. Zainteresowała mnie bowiem już od pierwszej strony, wciągnęła w swój świat – byłam tym miło zaskoczona. Chociaż sama historia może na pierwszy rzut oka nie wydaje się być wyjątkowa – ot, chyba kolejne romansidło, albo zwykłe czytadło z wątkiem kwiatowym nie tylko w tytule… A właśnie nie! Wiem, że zapamiętam tę książkę na długo. Bo nie jest to żadna ckliwa historia, ba, nawet nie jest to romans. Jest to za to opowieść o dziewczynie, która porzucona zaraz po urodzeniu wylądowała w domu dziecka i spędziła tam praktycznie całą swoją młodość. Tam, albo w kolejnych rodzinach zastępczych, w których jednak nie pozostawała długo. Dzieciństwo Victoria miała więc bardzo ciężkie i jak się okazuje, równie ciężki był krok w dorosłość. Ale o tym przekonacie się, czytając książkę.
Miałam okropnie mieszane uczucia podczas czytania tej książki – odnosi się to głównie do bohaterki. Targały mną często dość skrajne, ale silne emocje, co u mnie nie jest spotykane dość często. Zazwyczaj bowiem albo się lubi głównego bohatera, albo się go nie lubi. Tutaj jednak to coś innego. Czasami współczułam Victorii jej sytuacji, obdarzałam ją sympatią i podziwem, czasem jednak nie mogłam znieść tego, jakie sama o sobie miała zdanie, tym samym irytowała mnie niemiłosiernie i miałam ochotę rzucać tą książką i walić nią o ścianę. Denerwowało mnie głównie to, że postrzega siebie jako osobę, która może zagrozić i zniszczyć życie każdemu, na kogo się w swoim życiu natknie, nie dając w ogóle żadnego wyboru tej drugiej osobie. Irytowała mnie również czasem jej bezmyślność, która też się tu objawia. Przeświadczona o tym, że dla ludzi jej bliskich będzie znacznie lepiej, jeżeli zniknie z ich życia nie zdawała sobie sprawy, że rani ich w ten sposób jeszcze bardziej. Nie znam jednak psychiki dziecka, porzuconego przez rodziców, być może autorka bardziej zagłębiła się w ten temat – jednocześnie jednak współczułam jej i poniekąd byłam w stanie ją zrozumieć. I wtedy nawet ją lubiłam. Victoria nie jest na pewno bohaterką, która jest bezbarwna i płytka – wręcz przeciwnie. Skoro we mnie wywołała tak skrajne emocje, wywoła je na pewno i w innych czytelnikach. Nie uważam tego jednak za minus tej książki – absolutnie nie!
Sama opowieść toczy się jednak na dwóch płaszczyznach – Victorii jako dziewięciolatki, mieszkającej u Elizabeth, oraz Victorii jako osiemnastolatki – wtedy właśnie zaczyna się fabuła książki – gdy dziewczyna wyprowadza się z domu dziecka. Rozdziały są więc przeplatane: raz teraźniejszością, raz przeszłością. Narratorem jest oczywiście Victoria i tu uważam, że był to strzał w dziesiątkę – być może dlatego właśnie ta książka wywołała we mnie tak skrajne uczucia, może w ogóle nie dałabym tak wysokiej oceny, gdyby o całej akcji opowiadał narrator w trzeciej osobie… Rozdziały jednak są na tyle krótkie, że nie ma czasu na nudę, nie wybija nas to również z rytmu. Ta książka wciąga – naprawdę! Mimo że akcja jest spokojna, to jednak przyspiesza w odpowiednich momentach, czyta się ją więc szalenie szybko.
Nie sądziłam, że ta książka wywoła u mnie tak pozytywne odczucia. Ogólnie pozytywne, bo jak wspomniałam wcześniej, różnie z tym bywało, ale wcale nie uważam, że to ujmuje tej powieści, wręcz przeciwnie – dużo daje. Bo takie książki jesteśmy dzięki temu w stanie zapamiętać na długo – książki, które wywołują w nas silne emocje. Czyż nie jest tak? Ja mogę powiedzieć tylko tyle: ta powieść jest fantastyczna i jak najbardziej warta poznania.
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2012/11/sekretny-jezyk-kwiatow.html]