“Scars. Blizny zapisane w duszy”, to drugi tom trylogii Scars autorstwa FortunateEm.
Gdy w zeszłym roku przeczytam "Scars. Blizny zapisane na skórze" byłam totalnie zaskoczona dojrzałością tej książki i złożonością tematów, które poruszała. Nie był to ckliwy romans, ale historia, która wzruszyła i poruszyła mnie dogłębnie, dlatego z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnego tomu tej serii. I kiedy wreszcie książka została do mnie wysłana, los postanowił spłatać mi figla. Najpierw paczka z książką zgubiła się gdzieś w odmętach kurierskich magazynów, a po uznaniu reklamacji (której rozpatrzenie trwało zdecydowanie zbyt długo), okazało się, że muszę zamówić ją ponownie, dlatego moja frustracja niemal sięgnęła zenitu. Jednak, gdy wreszcie trafiła w moje ręce, nie mogłam wyjść z podziwu, że ta przepiękna okładka, którą zaprojektowała sama autorka, jest jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach. Ale czy cudowna oprawa, była zapowiedzią równie fantastycznej treści? Nie mogło być inaczej!
W "Bliznach zapisanych w duszy" poznajemy historię Vafary i Royce'a z nieco innej strony niż poprzednio. Ponownie wkraczamy do ich świata w momencie, kiedy przebywają z dala od siebie. Vafie wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką Kirby, mieszkają w nadmorskim Galveston, gdzie dziewczyna realizuje się jako artystka. Natomiast Ce nadal stacjonuje w Seattle, prowadząc swój salon tatuażu. I chociaż główni bohaterowie straszliwie za sobą tęsknią, mają świadomość, że tylko rozpoczęcie terapii, pozwoli im na przepracowanie najmroczniejszych doświadczeń ze swojego dotychczasowego życia i pozwoli im na zaznanie odrobiny szczęścia.
Po dziewięciu miesiącach od wyjazdu dziewczyn Royce wreszcie zbiera się na odwagę i postanawia zadzwonić do Vafie. Ten krótki telefon uświadamia głównym bohaterom, że uczucie, które zrodziło się między nimi, jest nadal niezwykle silne. Czy tym razem uda im się pokonać własne demony zaznać odrobiny szczęścia u swego boku? Przyznam szczerze, że miałam ogromną nadzieję na to, że FortunateEm zagwarantuje swoim bohaterom czas pełen miłosnych uniesień, w którym Vafie i Royce wreszcie będą mogli w pełni cieszyć się sobą. I jestem uradowana, że moje pragnienia zostały zaspokojone. Jednak nie myślcie sobie, że sielanka sięgnęła zenitu do tego stopnia, że przez całą książkę było jedynie cukierkowo.
Czytelnicy, którzy znają twórczość Moniki, doskonale wiedzą, że znana jest ze spektakularnych zwrotów akcji, dlatego i tym razem nie mogło być inaczej. Związek Vafary i Royce'a po raz kolejny został wystawiony na próbę. Przewrotny los postanowił rzucić im pod nogi kolejne kłody, z którymi musieli się zmierzyć. Czy tym razem wyszli z tej potyczki zwycięsko? Po odpowiedź na to pytanie odsyłam Was do drugiego tomu trylogii Scars.
Muszę przyznać, że pisząc pierwszą część, autorka ustawiła poprzeczkę niezwykle wysoko, dlatego zastanawiałam się, czy druga część będzie równie dobra, jak jej poprzedniczka. Po jej przeczytaniu mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że "Blizny zapisane w duszy" również zasługują na najwyższą ocenę, ponieważ odnalazłam w niej zarówno to, co urzekło mnie w pierwszej części, jak i odrobinę słodyczy, która tej dwójce była zwyczajnie potrzebna.
Jak doskonale wiemy, nawet po najgorszej burzy w końcu wychodzi słonce, dlatego w tej odsłonie najbardziej podobało mi się to, że bohaterowie nauczyli się radzić sobie z ujarzmianiem swoich demonów, których, przecież tak naprawdę nigdy się nie pozbędą. Cieszyłam się również, że rodzina Ce nie odtrąciła Vafie po jej wyjeździe, a nawet wydaje mi się, że teraz kochają ją jeszcze bardziej niż poprzednio.
Oczywiście autorka nie byłaby sobą, gdyby nie skończyła książki w tak emocjonującym momencie, że przez chwilę ubolewałam nad tym, dlaczego nam to zrobiła! Jednak potem z ulgą przyjęłam informację, że ostatni tom trylogii ukarze się jeszcze w tym roku, co nieco uspokoiło moje skołatane nerwy.