"Stówa do morza" to debiutancka powieść Jacka Reisigera, której głównym tematem - jak sugeruje wydawca oraz wszelkie materiały promocyjne - jest Szczecin. Jestem osobą, która często sięga po pozycje spoza swojego kręgu zainteresowań, chcąc poznać coś nowego, otworzyć się na tematy czy stylistykę, które do tej pory były mi obce. "Stówa do morza" zachęciła mnie przede wszystkim piękną okładką oraz wielością bohaterów, których łączy jedna rzecz - Szczecin.
Niestety, poza niezwykle estetyczną okładką, zachwytów było niewiele.
Pierwsze strony czytałam z uśmiechem na ustach - zapowiadało się na dobrze poprowadzoną satyrę wielowątkową, z ciekawym i odważnym humorem. Jednak w trakcie lektury okazało się, że humor był ciekawy oraz błyskotliwy jedynie na początku - później brzmiał jak nieustanna powtórka z rozrywki. Żarty stały się żenujące i kompletnie niezabawne.
Bohaterami powieści są zupełnie różni bohaterowie, których oprócz wspomnianego już Szczecina, łączy to, że nie da się ich lubić. I muszę przyznać, że ta idea bardzo mi się spodobała - wszak do wyboru mamy cały ogrom literatury, gdzie głównymi bohaterami są cudowne osoby, z którymi chętnie się utożsamiamy. Ciekawie było zetknąć się z ludźmi, którzy są irytujący i raczej nikt z nas nie chciałby się z nimi zaprzyjaźnić. Idea więc była świetna - gorzej jednak z jej wykonaniem.
Pan Jerzy to emerytowany stoczniowiec, którego różne wypadki losowe zmuszają do prowadzenia pensjonatu we własnym domu. Jest to bohater do bólu zwyczajny - jego dzień niemal codziennie wygląda tak samo - wstaje późno, pije kawę, zakupy robi zawsze w tym samym sklepie, podgląda studentki czwartego roku, które chodzą w krótkich spódniczkach, a do tego nieustannie narzeka, że "kiedyś to było". Do czasu, gdy nie otwiera ów pensjonatu. Pan Jerzy na początku wydaje się nieźle zarysowaną postacią z ogromnym potencjałem. Niestety, autor nie decyduje się w żaden sposób zgłębić jego psychiki, nie pokazuje procesu przystosowania się do nowej, zupełnie odmiennej sytuacji życiowej. Pan Jerzy po prostu zmienia się i wydaje się, iż nie sprawia mu to większego problemu - jest to niezwykle niewiarygodne i czytelnik może poczuć ogromny niedosyt. Szczególnie, że to właśnie Jerzy stanowi główną oś fabularną.
Helmut Fuchs - drugi bohater wypełniający osobny wątek historii ze Szczecinem w tle - jest Niemcem, który od początku wydaje się coś knuć. I rzeczywiście, dalsza część historii potwierdza te przypuszczenia. Ten wątek jest poprowadzony przez autora w niebywale dziwny sposób. Trudno odnaleźć w nim cokolwiek naprawdę interesującego i angażującego.
Kolejnym bohaterem jest Dariusz Kotek, nauczyciel historii, nienawidzący swojej pracy i stosujący wobec uczniów metodę terroru, a nie współpracy. Po nieszczęśliwym wypadku, Dariusz traci pracę i... zamienia się w kompletnego nieudacznika życiowego. Bezustannie zadawałam sobie pytanie, jakim cudem z okropnego i bezwzględnego nauczyciela, bohater tak nagle przeszedł w płaczącego i kompletnie nieporadnego życiowo mężczyznę.
Wszystkie te wątki splatają się na końcu powieści. Chociaż "splatają się" to za dużo powiedziane. Ocierają się o siebie, udając, że są ze sobą powiązane. Kompletnie absurdalny sposób poprowadzenia tych wszystkich wątków jest po prostu fatalny.
Niewątpliwym plusem jest język autora - nie dość, że nie jest zbyt infantylny, to jeszcze autor często się nim bawi, stosując ciekawe chwyty językowe. Dzięki temu zdecydowanie łatwiej było przebrnąć przez tę pozycję.
Pisząc tę recenzję, wspominając o wszelkich absurdach czy nieścisłościach mam z tyłu głowy fakt, iż "Stówa do morza" jest satyrą. Niestety na pewne rzeczy nie można przymknąć oka nawet wtedy, gdy powieść nosi miano satyry. Krzywe zwierciadło jest tutaj zbyt krzywe, a historia w żaden sposób nie jest angażująca. Całe szczęście, jest to powieść na jeden wieczór, dlatego na przeczytaniu jej nie trzeba spędzić wielu godzin. W innym przypadku obawiam się, iż nie byłabym w stanie jej dokończyć.
Książka zrecenzowana w ramach Klubu Recenzenta.