„Sąsiedzi moi, czasem śmieszą mnie, lecz czasem ich się boję (…). Sąsiedzi moi znają mnie i ja ich trochę znam. Spotykam ich codziennie, czasem z nimi rozmawiam”...
Odkąd zaczęłam czytać „Sąsiadkę” ta piosenka Kazika Staszewskiego nieustannie rozbrzmiewała mi w głowie za sprawą pewnej adekwatności jej tekstu do fabuły powieści. Bo co tak naprawdę wiemy o swoich sąsiadach, mimo że żyjemy z nimi w bliskim otoczeniu, a często niejednokrotnie wchodzimy w przyjacielskie relacje? Niewiele wiemy, jak się okazuje.
Dobiegająca czterdziestki, zamężna Rikke wdaje się w intymną relację z sąsiadem, który pewnego wieczoru zostaje zamordowany we własnym mieszkaniu. Z przyczyn technicznych krąg podejrzanych ogranicza się tylko do mieszkańców domu. Na każdego z sąsiadów pada cień podejrzeń, każdy ma coś do ukrycia i każdy zaczyna się bać. A najbardziej sama Rikke, które za wszelką cenę chce utrzymać intymną relację z sąsiadem w tajemnicy.
Autorka w bardzo przekonujący sposób opisała małą, bardzo hermetyczną sąsiedzką społeczność ograniczoną do jednego domu, w którym umieściła cztery diametralnie różniące się rodziny. Każda z nich pozornie żyła w swoim świecie, zamknięta we własnych problemach i sekretach, a jednak na wielu płaszczyznach ich życie się zazębiało. Przypadkowe spotkania w korytarzu, kurtuazyjne wymiany grzeczności na wycieraczce, sąsiedzkie spory i zachowywanie pozorów w połączeniu z indywidualnymi charakterami bohaterów, utrwalały sztywną i sztuczną atmosferę tych relacji.
Muszę też przyznać, że pisarce bezbłędnie udało się wykreować najważniejszą postać tej powieści, czyli Rikke Prytz. W moim odczuciu jest jedną z bardziej kontrowersyjnych bohaterek jakie udało mi się spotkać w literaturze. Jej poglądy, sposób w jaki sama tłumaczy swoje czyny, szuka dla nich usprawiedliwienia i motywacje, jakimi się kieruje robiąc to, co robi sprawia, że można ją tylko nienawidzić. Zadufana w sobie bezduszna, pozbawiona skrupułów egoistka. Uderzało mnie, jak niezwykle bezemocjonalnie bohaterka mówiła o wielu ważnych, jak nie najważniejszych życiowych kwestiach. Uczucie do męża skwitowane stwierdzeniem „obiecałam go kochać i szanować”, niechciana ciąża i przegapiony dopuszczalny w Norwegii moment na aborcję, sprowadzone do łaskawie wypowiedzianego zdania „OK. Wobec tego zachowam dziecko”. Tłumaczenie swojej dokonanej z premedytacją zdrady tym, że jej się to należało bo jak to o niej świadczy jako kobiecie, że od 20-go roku życia była tylko z jednym facetem i niczego w życiu nie przeżyła? Z jej punktu widzenia nie robi nic złego okłamując męża, a wręcz wmawia sobie, że to dobrze wpłynęło na jej małżeństwo. Nieustannie towarzyszy jej paniczna obawa o utratę wygodnego status quo gdy prawda wyjdzie na jaw.
Przyznam, że warstwa psychologiczna powieści jest bardzo dopracowana, emocje bohaterów w kwestii przeżywanych zdarzeń są bardzo silne i autentyczne, wielokrotnie oddziałujące na czytelnika. Nic w tym dziwnego, bowiem autorka jest psychologiem, a zakres jej zawodowych zainteresowań sprowadza się do zagadnień wstydu, przemocy i poczucia winy, czyli z grubsza mówiąc tego, co w powieści stanowi motyw przewodni. W chwili, kiedy dowiadujemy się o zamordowanym sąsiedzie, razem z Rikke nurzamy się w towarzyszącym jej zażenowaniu i poczuciu winy wobec męża, a przede wszystkim w jej gorączkowych próbach ukrycia tej niezdrowej sąsiedzkiej relacji.
W tej całej poprawności psychologicznej natrafiłam jednak na jedną, znaczącą sprzeczność w rozumowaniu bohaterki: na początku, gdy zostajemy wprowadzani w wydarzenia, Rikke wielokrotnie podkreśla, że nie ma problemu z tym, co robi, mówi o swoim mężu: „Oto on. Ojciec moich dzieci, ten mężczyzna, którego obiecałam kochać i szanować” (str. 23) – tym stwierdzeniem dając do zrozumienia, że miłość to jedynie układ, umowa między dwojgiem ludzi, skutek złożonych obietnic. Stanowisko Rikke zmienia się pod koniec, gdy po raz kolejny próbuje usprawiedliwić swoje czyny, przerzuca winę za zdradę na nieżyjącego sąsiada, twierdząc, że nie miał on wyrzutów sumienia, ale „Ze mną było inaczej. Kochałam Åsmunda. To nie złożone obietnice nas ze sobą wiązały (…)”. Więc jak to w końcu jest? Ma wyrzuty sumienia czy nie? Ma poczucie winy czy nie? Kocha męża czy nie? W tym miejscu mi nie zgrywa…
Pewną rolę w powieści odgrywa tło obyczajowe, które moim zdaniem w większości stanowi jedynie bezwartościowy zapychacz stron: wątek przedstawienia szkolnego, kontrowersje wokół młodego nauczyciela, czy wiele przemyśleń bohaterki o zdarzeniach z przeszłości, nie mają dla fabuły żadnego znaczenia, a są potraktowane z wyjątkowym pietyzmem. Podobnie ma się sprawa z zamordowanymi kotami. Być może epizod ten miał na celu dodanie powieści dramatyzmu, albo posłużyć jako zmylenie tropu w sprawie zabójstwa, jednak ostatecznie okazał się on w całej swej drastyczności zupełnie bezwartościowy.
Mamy tutaj też do czynienia z pewnym zlepkiem gatunkowym. Powieść wg mnie nie jest oczywistym thriller psychologicznym, choć ten gatunek zdecydowanie dominuje. Znajdziemy tu odrobinę kryminału, lekko dramatycznej obyczajówki i szczyptę domestic-noir.
Od strony językowo-stylistycznej powieść czyta się bardzo dobrze. Odpowiednio dramatyczny język, bez irytujących pseudofilozoficznych wywodów, nie odczuwałam spłaszczenia emocji, ani przesadnego ich wyolbrzymienia. Treść jest spójna, a motywacje bohaterów ukazane jasno i wiarygodnie. Czasami uwierała mnie sztuczność dialogów oraz pełna patosu i niepotrzebnej egzaltacji forma zwracania się do siebie bohaterów. W powieści otrzymujemy jednostajne tempo wydarzeń. Nie ma zwrotów akcji, które sprawiają, że unoszą się włoski na karku, wszystko posuwa się niezmiennym, raczej wolnym biegiem. Od pewnego momentu, gdy docieramy już powoli do końca fabuły, wydarzenia zaczynają się wyjaśniać i wówczas można odnieść złudne wrażenie, że akcja przyspiesza.
Czy zakończenie mnie zaskoczyło? Nie. Od początku podejrzewałam właściwą osobę, to było dosyć oczywiste typowanie, a w trakcie fabuły wszystko po prostu składało mi się do kupy.
Nie jest to szczególnie porywająca lektura, nie elektryzuje fabularnym napięciem, nie mogę uznać jej za tzw. powieść nieodkładalną, ale za sprawą wysoce irytującej bohaterki powieść staje się na tyle interesująca, że po prostu nie można sobie odpuścić zapoznania się z jej niedorzecznym postępowaniem i pokręconym tokiem rozumowania.
Podsumowując, nie mogę powiedzieć, że „Sąsiadka” to powieść rozczarowująca czy rozmijająca się z moimi oczekiwaniami, ale też nie uznałabym jej również za szczególne wydarzenie literackie. Powieści w podobnym klimacie przeczytałam już sporo, ta jest po prostu kolejną z gatunku thrillerów w skandynawskim typie.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl