Książka o legendarnym wojowniku, którego występy przyciągały tysiące fanów na całym świecie. Jego losy to doskonały przykład na to, że wielkość nierzadko rodzi się w bólach …
Andy Hug urodził się w 1964 roku. Nie dane mu było poznać ojca, który będąc żołnierzem Legii Cudzoziemskiej zginął podczas jednej z misji, gdzieś w Azji bodajże. A matka, z powodu trudnej sytuacji finansowej, oddała syna do domu dziecka… Stamtąd po jakimś czasie zabrali go dziadkowie, zajmując się jego dalszym wychowaniem. To jednak nie zakończyło problemów Andy’ego, bo jako sierota narażony był na kpiny i dokuczanie ze strony rówieśników. Jego ucieczką i azylem okazało się … karate kyokushin, na którego zajęcia zaczął uczęszczać w wieku 10 lat. Pasja i zacięcie, z jakimi trenował, sprawiły, że pojawiły się sukcesy. Nie tylko te lokalne – Hug dał się też poznać w ojczyźnie karate – Japonii. Młokos, rywalizujący z najlepszymi zawodnikami gospodarzy jak równy z równym – szybko zdobył uznanie w Kraju Kwitnącej Wiśni. I dostał propozycję walk bardziej wszechstronnych, za większe pieniądze – w organizacji K -1. Początki nie były łatwe – Andy przy wzroście 180 cm, zanim znacząco wzmocnił się fizycznie, niejednokrotnie walczył z większymi i silniejszymi rywalami. Do tego niespecjalnie zachwycały jego ówczesne techniki bokserskie. Nadspodziewanie szybko uległ np. Amerykaninowi P. Smith’owi, padając praktycznie po każdej akcji agresywnego rywala. Kilka miesięcy później wziął jednak srogi rewanż na ciemnoskórym oponencie, nokautując go w 1r., po niezwykle dramatycznym i emocjonującym pojedynku.
Innym niewygodnym przeciwnikiem był dla Hug’a w tym okresie M. Bernardo. Potężnie bijący Afrykaner dwukrotnie skończył przed czasem Andy’ego, zanim ten znalazł sposób na wielkiego i silnego rywala. A zrobił to w najlepszym możliwym momencie – w finałowej walce o mistrzostwo K-1′ 96, demolując niskimi kopnięciami lepszego boksersko oponenta. Szwajcar wygrywał z najlepszymi w tym sporcie – jego wyższość musieli uznać legendarni Holendrzy P. Aerts czy E. Hoost, nie potrafili mu sprostać Chorwaci B. Cikatić i ” Crocop ” Filipović, nie dał także rady Francuz Le Banner. Hug, zwany również ” Niebieskookim Samurajem „, był ulubieńcem kibiców na całym świecie, a w Japonii, gdzie zamieszkał – miał status niekwestionowanej gwiazdy. O sile jego kopnięć mówiono, że mógłby nimi -bez siekiery, ścinać drzewa. Prezentował niezwykle widowiskowy i bezkompromisowy styl walki – prawdziwy tajfun w ringu. I tylko Brazylijczyk Filho, prawdziwa zmora jeszcze z czasów karate – nie dawał się pobić …
Latem 2000 r. Hug wracał z rodzimej Szwajcarii do Japonii, na kolejny turniej K-1. Gorzej się poczuł, zasłabł. Wkrótce trafił do szpitala, miał wysoką gorączkę, krwawił z nosa. Diagnoza była miażdżąca – białaczka. Zdruzgotany Andy poprosił, by pochować go na miejscu, w Japonii, którą uważał za swoją drugą ojczyznę. W szpitalu zdążył go jeszcze odwiedzić sportowy rywal a prywatnie przyjaciel – P. Aerts. Ten ringowy twardziel, niejednokrotnie przyjmujący bez mrugnięcia okiem najmocniejsze ciosy – po wyjściu od kumpla nie był w stanie wydusić z siebie słowa, płakał. Łez na wieść o chorobie Andy’ego nie krył też jego najtrudniejszy oponent – F. Filho. A na pogrzebie ” Niebieskookiego Samuraja ” było niemal 13 tysięcy ludzi …