Gdy ciemno i zimno za oknem, gdy każdy czeka na nadejście zimy, dobrze się czyta powieści osadzone w mroźnym klimacie. Choć ta akurat do miłych tematycznie nie należy. Rozmowa wdowy po zmarłym tragicznie himalaiście, Ewy Dyakowskiej-Berbece z dziennikarką, Beatą Sabałą nie należy do łatwych. To niemalże wyznanie wiary, to oczyszczenie duszy, która i tak, mimo słów, nadal cierpi. Można zapytać, jak wysoko sięga miłość? Czy jest zdolna do kochania kogoś, kto wyszedł z domu i już do niego nie wrócił? Kogoś, kogo nie można pochować w trumnie? Kogoś, kto wyszedł i został w górach? Rozmył się...
Maciej Berbeka, bo o nim tu mowa, zginął na stokach Broad Peak 6 marca 2013 roku. W domu do dziś czekają żona i trójka synów. I do dziś także walczą ze świadomością, że ojca już nie ma i nigdy nie będzie, że nigdy nie wróci. Pozostał na zdjęciach, we wspomnieniach i w rozmowach, których jest wiele. Zarówno tych medialnych, jak i tych prowadzonych w domowym zaciszu.
Za główną, niewykazaną w żadnym źródle, przyczynę wypadku na Broad Peak uznaje się niewłaściwe przygotowanie wyprawy pod kątem technicznym i organizacyjnym. Lecz nie sposób zostawić wszystko organizatorom wyprawy. Rodzina siłą rzeczy uczestniczy w zamieszaniu „po”. Dwóch członków ekipy powróciło, dwóch zostało w górach powyżej 7000 m.n.p.m., Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski. Ciała Berbeki do dziś nie odnaleziono.
Ewa, wdowa, czeka i płacze. Jeśli nie ma łez na jej twarzy, to są w sercu, w duszy, w całej niej. Bo miłość, jaką darzyła męża, była jedyną w swoim rodzaju. Mocna, wzajemna i szczera. Cały Maciej, jak mówi, był taki. Otwarty, dobry, kochający. Miała świadomość, że jego miłość do gór jest nieuleczalna, a ona nie może z nią konkurować. Każda wyprawa pociągała za sobą wielkie ryzyko, z którym on się wspinał, a ona pozostawała w domu. Tęskniła, szukała sobie zajęć, dobrowolnie zajmowała się codzienną krzątaniną, galimatiasem, byle nie zwariować, byle odsunąć czarnowidztwo i natrętne myśli ... Najczęściej brała się za remonty, bo tu zawsze były kłopoty. Remonty zapewniały ruch, aż do powrotu Maćka. I byli razem do następnej wyprawy, a potem wszystko od nowa... Dni, z którymi trzeba sobie radzić w samotności. Książka, jaka powstała z rozmowy, ze wspomnień i z łez, to niemalże powieść o wielkiej miłości, oddaniu, cieple rodzinnym i pięknie każdej chwili, jaką można było spędzić razem. Choć ta miłość musiała godzić się i na tą nieodłączną miłość do gór. Permanentnie obecną, zawsze gdzie obok... Aż Maciek nie wrócił, a Ewa „(...) zaczęła umierać wraz z nim.” tu na ziemi. On został na wieczność w zimnie gór, nieodnaleziony przez nikogo.
Książkę czyta się jednym tchem. Z wypiekami na twarzy, z emocjami, które buzują ponad poziom morza. Z emocjami, które sięgają prawie 7000 metrów. Autorka przeplata rozdziały o rodzinie i o zawodowej namiętności Maćka. Plecie je, jak warkocz, co tym bardziej przykuwa uwagę czytelnika. Książki nie sposób odłożyć ot tak, w trakcie, bo nawracające natrętnie myśli na to nie pozwalają. Musisz czytać, czytać... Wspinać się, jak Berbeka i nie wrócić już.