Zastanawiam się, kto katował się bardziej: ja czytając tę książkę, czy bohaterowie. Do „Pani de Winter” podchodziłam sceptycznie, bo dla mnie „Rebeka” mimo że pozostawia wiele pytań, jest historią zakończoną. Ale pomyślałam, skoro kontynuację Draculi dałam radę przeczytać, to nic gorszego mnie nie może spotkać. A jednak.
Ideą du Maurier było oczyszczenie bohaterów na końcu powieści. „Wraz z domem płonie strach, z mrocznych cieni pozostaje tylko dym”*. Po wszystkich problemach zyskują swój drobny spokój we włoskich hotelikach i wynajętych willach. Jednak Susan Hill nie daje bohaterom odpocząć. Zamiast tego wplata ich w kolejne problemy, nie daje im uwolnić się od przeszłości, która zniknęła wraz z Manderley. Zaczynając od pierwszego rozdziału, w którym dowiadujemy się o śmierci jednej z najbardziej sympatycznych i prostolinijnych osób w oryginalnej powieści, co zmusza państwa de Winter do powrotu do Anglii. Próbują tam rozpocząć normalne życie, jednak pogrzebane cienie zaczynają do nich wracać. Zaczynają spotykać ludzi, których nie pragnęli nigdy więcej zobaczyć. Oplata ich pajęcza sieć, która może spowodować tylko jedno. Ta książka ograbia państwa de Winter z każdej najdrobniejszej nadziei na lepsze jutro.
Styl jest bardzo dobrze skopiowany od du Maurier, ale nie ma tego klimatu. Mam wrażenie, że Susan Hill znielubiła Maxima i uznała, że trzeba mu jeszcze bardziej zepsuć życie. Nie spodziewałam się po tej książce słodkiego romansu, domku nad morzem i picia sobie z dzióbków, ale zepsucie w ten sposób trochę naiwnego uroku oryginalnej historii po prostu mnie boli. Jeżeli autorka chciała przekazać, że nie da się uciec od swoich grzechów, to to samo wiedzieli bohaterowie i w oryginalnej książce. Po co więc znęcać się nad nimi ponownie, odkopywać wszystko na nowo? Praktycznie nie ma tu nowej intrygi, wszystko dzieje się wokół tych samych wydarzeń, tylko autorka pokazuje, że duch Rebeki nie umarł wraz z pożarem Manderley, tylko będzie żył wiecznie. Idea tej książki do mnie nie przemawia. Od pierwszych stron atmosfera jest ciężka, męcząca. Mimo niewielkiej objętości, czytało mi się ją ciężko, może dlatego, że zakończenia domyśliłam się od pierwszych stron.
Nie radzę czytać tej książki osobom, które pokochały, bądź polubiły Rebekę, bo nie warto. Tylko przepełni smutkiem i bezsensem.
*𝐷𝑜𝑐h 𝑚𝑖𝑡 𝑑𝑒𝑚 𝐻𝑎𝑢𝑠 𝑣𝑒𝑟𝑏𝑟𝑒𝑛𝑛𝑡 𝑑𝑖𝑒 𝐴𝑛𝑔𝑠𝑡, v𝑜𝑛 𝑑𝑒𝑛 𝑑𝑢𝑛𝑘𝑙𝑒𝑛 𝑆𝑐h𝑎𝑡𝑡𝑒𝑛 𝑏𝑙𝑒𝑖𝑏𝑡 𝑛𝑢𝑟 𝑅𝑎𝑢𝑐h!!~ Manderley in Flammen z Rebecca das musical