„Lecz Brutus mówi, że był władzy chciwy,
A Brutus wielce jest szanownym mężem…”*
Ten trafny cytat z dzieła Williama Szekspira pt.: „Juliusz Cezar” stanowiący charakterystykę zdrajcy – Brutusa, stał się po kilkuset latach mottem książki opowiadającej o jednym z największych przywódców XX- wiecznej Europy. Książka ta mówi o Włochu, którego nie tylko nazwisko, ale i czyny zna każdy z nas. Tym włoskim wodzem jest Benito Mussolini. A książka napisana przez Romana Dąbrowskiego nosi tytuł: „Sto dni Mussoliniego”.
Dlaczego autor używa cytatu z dramatu „Juliusz Cezar” i czemu akurat tego, który charakteryzuje Brutusa – największego w historii Cesarstwa Rzymskiego zdrajcę? Jak się pewnie domyślacie, nie jest to przypadkowy zabieg. Benito Mussolini darzył sympatią i uznaniem wiele historycznych postaci. Jednak pierwsze miejsce w hierarchii jego idoli miał właśnie Juliusz Cezar. Mussolini wielokrotnie nawiązywał do idei „Wielkich Włoch” jako odbudowy Cesarstwa Rzymskiego. Nie ukrywał również, że uznawał siebie za wodza na miarę Cezara. Czy takim był w istocie? Powinniście to sami ocenić po przeczytaniu książki Dąbrowskiego. Osobiście myślę, że pomiędzy tymi postaciami istniała jakaś nieokreślona więź, nie tylko narodowa ale i mentalna. A może to tylko Mussolini „zapatrzył” się na swojego włoskiego przodka?
No dobrze, skoro wiemy już, dlaczego Juliusz Cezar, to wyjaśnijmy jeszcze, co ma z Mussolinim wspólnego Brutus? Nie zapisał się on godnie na kartach włoskiej historii. Jako najbliższy współpracownik i przyjaciel Cezara, stał się na wieki synonimem spisku i zamachu na „głowę” najwyższej władzy. Jak to się odnosi do postaci Duce? Otóż na Mussoliniego również dokonano zamachu. Spisek przeciwko niemu uknuli najbliżsi, którzy zmusili go do rezygnacji ze stanowiska premiera. Byli to przyjaciele i współpracownicy Partii Narodowo-Faszystowskiej oraz członkowie Wielkiej Rady Faszystowskiej. Mussolini mógł się tego spodziewać po królu Wiktorze Emannuelu III, po opozycji, ale nie po swoich towarzyszach. Stało się jednak inaczej. Zanim przejdziemy do upadku Benita Mussoliniego, wróćmy na chwilę do początku tej książkowej historii.
Pewnie wydaje wam się, że znacie postać Benita Mussoliniego. Skąd? Z lekcji historii? Co o nim wiecie? Podejrzewam, że tyle, iż był przywódcą faszystowskich Włoch w XX-leciu międzywojennym, a następnie wszedł do koalicji państw Osi Berlin-Rzym-Tokio i wraz z Hiltlerem chciał przestawić Europę na dogodne dla siebie tory. Jeśli dokładnie tyle możecie powiedzieć na temat Mussoliniego, to koniecznie powinniście sięgnąć książkę Romana Dąbrowskiego.
Zapytacie: co w tej książce jest takiego, co powinniśmy wiedzieć o Duce? Zapytajcie lepiej, czego tam nie ma. Nasz rodak Roman Dąbrowski lepiej niż nie jeden Włoch skreślił w swoim utworze ciekawy portret psychologiczny Mussoliniego. Dąbrowski z zawodu dziennikarz i korespondent wojenny poznał „swojego kolegę po fachu” w 1935 roku podczas wojny włosko-abisyńskiej. Wtedy to miał okazję spotykać się z Mussolinim i jego poplecznikami. Później kilkakrotnie odwiedzał Włochy, a po II wojnie światowej zbierał na terenie tego kraju informacje, które przyczyniły się do powstania „Stu dni Mussoliniego”. Autor zbudował tę książkę na podstawie tytułowych stu dni z życia wodza faszystowskich Włoch. Dodam, że nie byle jakich stu dni. Na warsztat wziął Dąbrowski okres od zdymisjonowania Benita Mussoliniego ze stanowiska premiera Włoch, przez jego przywództwo nad Republiką Salo, aż do tragicznej śmierci Duce.
Na całość „Stu dni Mussoliniego” składają się trzy symboliczne części: Zachód, Zmierzch, Noc, które stanowią symbol upadku wodza faszystowskich Włoch. W kolejnych rozdziałach obserwujemy coraz większą porażkę Mussoliniego, która doprowadzi do jego tragicznej śmierci. Żeby jednak stać się obiektywnym odbiorcą książki Dąbrowskiego, trzeba na chwile zapomnieć o poglądach politycznych Duce i spojrzeć na niego, jak na przeciętnego mężczyznę, syna kowala. Dąbrowski ukazuje go nam przede wszystkim jako męża i ojca. Ojca swoich dzieci, ale też ojca narodu włoskiego, za którego się uważa. Jest w tej książce coś, co powoduje, że jesteśmy w stanie obdarzyć bohatera współczuciem. Zwłaszcza wtedy, kiedy odwracają się od niego wszyscy, którym wierzył. Ale także wtedy, gdy przebywając we włoskiej niewoli, myśli tylko o tym, co dalej będzie z Italią.
Mussolini z książki Dąbrowskiego to typowy Włoch. To impulsywny, pewny siebie mężczyzna z dużą dozą zapędów dyktatorskich, które zawiodły go na sam szczyt hierarchii politycznej. To człowiek, który stał się inspiracją dla swojego późniejszego niemieckiego sprzymierzeńca – Adolfa Hitlera. Po udanym „marszu na Rzym” imponował nie tylko rodakom, ale i wielu Europejczykom o skrajnie prawicowych poglądach. Ale poza tym wszystkim, Mussolini był nadal tylko człowiekiem. Mimo całego swojego sprytu nie przewidział, że sprzymierzeńcy polityczni zechcą doprowadzić do jego ruiny. Celowo pominę tu wszystkie wydarzenia, które dzień po dniu doprowadziły do ostatecznego upadku Duce. Zainteresowani znajdą je wszystkie na kartach książki Dąbrowskiego. To na oczach czytelnika faszyzm zniknie niby śnieg wiosenny, a owce opuszcza swego pasterza.
Zaletą książki Romana Dąbrowskiego jest z pewnością ciekawa charakterystyka postaci Benita Mussoliniego. Nie jesteśmy w stanie za sprawą tej książki powiedzieć, po której stronie stał autor. Czy był on jego zwolennikiem, czy raczej przeciwnikiem? Tego się nie dowiemy. Dowiemy się za to, jak zachowywał się Mussolini, jakie problemy towarzyszyły mu w jego ostatnich stu dniach i jakie relacje łączyły go z różnymi ludźmi. Autor w sposób prosty i klarowny tworzy fabułę, za sprawą której prowadzi czytelnika za rękę po włoskiej ziemi, na przełomie 1943 i 1944 roku. Jest w tym opisie coś takiego, że chcemy iść śladami Mussoliniego i towarzyszyć mu w ostatnich stu dniach egzystencji. Dodatkową zaletą tej książki są ilustracje. Może nie jest ich zbyt wiele, ale za to są bardzo wymowne. Spośród nich jedna zasługuje na szczególną uwagę. To wspólne zdjęcie Duce i Führera podczas jednego ze „strategicznych spotkań”. To zdjęcie mówi właściwie wszystko o tych dwóch wodzach. Hitler stoi na nim wyprostowany, pełen powagi i buty, podczas gdy Mussolini uśmiecha się do nas zalotnie, jak na Włocha przystało. Jak widać nie tylko różnica wzrostu dzieliła obu europejskich przywódców. Co poza nią? Przeczytajcie sami.
Wszystkich, którzy chcieliby sięgnąć po tę książkę przestrzegam: nie jest ona próbą biografii. Nie oszukujmy się, szczegółowa biografia Mussoliniego jest znana przede wszystkim w gronie historyków i osób zafascynowanych postacią Duce. Dlaczego wśród tak niewielu? Bo to nie on „grał pierwsze skrzypce” w II wojnie światowej. Bo jego poglądy polityczne i włoski faszyzm nie były tak radykalne, jak jego zachodniego kolegi Hitlera. Mimo podobieństwa niektórych założeń, nie możemy dziś porównać faszyzmu włoskiego i niemieckiego nazizmu. Ten ostatni pod wodzą Führera spowodował śmierć i cierpienie milionów osób, dlatego też częściej o nim pamiętamy. A zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądały relację tych dwóch panów? Czy rzeczywiście była to „wielka przyjaźń”, czy raczej „polityczne małżeństwo”? Nie będę odpowiadała na to pytanie, chociaż po lekturze książki Dąbrowskiego mam już swoje zdanie na ten temat. Wszyscy, którzy chcieliby poznać stosunki, jakie łączyły Mussoliniego i Hitlera po prostu muszą sięgnąć po tę pozycję. Gorąco polecam!
*W. Szekspir: Juliusz Cezar. Kraków 2001.