I kiedy świat (nie) zapłakał nad tą barbarią. Rwanda to świat, w którym zapomniano, czym jest godność i przyzwoitość.
Niekwestionowanym atutem tej niewielkiej broszury są estetyczne zdjęcia, mapy, silnie oddziałujące na podświadomość. Fotografie są przejmujące, z całą mocą uwypuklają tragizm tamtejszej społeczności. Znany publicysta pisze o przeczytanych książkach poświęconych wydarzeniom, jednak nie zamieścił żadnej bibliografii. Ale może wynika to z ograniczeń publikacji. W każdym razie reportaż ma sporo wad, Piotr Kraśko niepotrzebnie dużo uwagi poświęca warsztatowi dziennikarskiemu. Oczywiście, że reporter wojenny musi odznaczać się emploi (empatia, odwaga, wrażliwość). Autor był nieprzygotowany do wyjazdu (pod względem znajomości kultury, obyczajów), co poniekąd sam przyznaje.
Rwanda położona jest w środkowo- wschodniej części Afryki, z systematycznie postępującą pauperyzacją. Występuje tam wysoki poziom bezrobocia sięgający nawet 80 procent; wciąż nie uporano się ze skutkami ludobójstwa trwającego sto dni.
Na mocy postanowień traktatu z 1890 roku władza przechodziła w ręce Niemców, niebawem jednak miało się to zmienić. W 1916 roku zostali wypchnięci z obszarów rwandyjskich przez Belgów. Nowe władze zaprowadziły swoje porządki.
Warto wspomnieć o ciekawej ekspedycji polskiego antropologa i etnologa, jej zasadniczym celem było zbadanie międzyrzecza Nilu i Konga. Rzecz ta wydarzyła się w 1907 roku. W jednej ze swoich prac naukowiec podał, że na początku XX wieku tereny Rwandy zasiedlone były przez: Trzy odrębne pod względem kulturowym i antropologicznym grupy, posługujące się wspólnym językiem. Chodziło oczywiście o Hutu, Tutsi i Twa.
Tutsi stanowili 10-15 % ludności Rwandy i Burundi; zajmowali się hodowlą bydła, cechowała ich słuszna postawa. Jeden z ich przywódców osiągnął wzrost 2,20 cm. A także smukła postawa ciała i podłużny kształt twarzy. Szybko zaczęli dominować nad innymi (to też zasługa Belgów). Z powodu ubóstwa stawali się Hutu, natomiast zamożny Hutu zostawał Tutsi.
Hutu to większość, jakieś 85-90 procent, trudnili się rolnictwem.
Przyczyną animozji stała się dyskryminacyjna polityka władz, jawnie faworyzujących Tutsi. Stosowano rzymską zasadę divide et impera. Ułatwiono im dostęp do nauki, mieli też pierwszeństwo w zajmowaniu stanowisk administracyjnych. Uczestniczyli również w sprawowaniu władzy. W 1933 roku wprowadzono coś na kształt kart identyfikacyjnych ''przynależność etniczna". Hutu byli stopniowo wykluczani, pogłębiała się ich izolacja. Wykształcenie mogli zdobywać jedynie na kierunkach teologicznych i sprawować posługę kapłańską.
W 1961 roku nowy rząd Hutu ogłosił zniesienie monarchii i zastąpienie jej ustrojem republikańskim, typu prezydenckiego. Urząd objął Gregoire Kayibanda. Sytuacja przybrała nieoczekiwany obrót, teraz to Tutsi stali się obiektem przemocy i celem ataków bojówkarzy. W 1962 roku kraj odzyskał niepodległość. W 1973 roku u steru rządów znalazł się Juvenal Habyarimana i Narodowy Ruch Rewolucyjny na Rzecz Rozwoju. Pierwszą decyzją było wprowadzenie systemu monopartyjnego. Nadal prześladowano mniejszość.
W 1993 roku zawarto porozumienia w Aruszy, walki miały zostać wygaszone. Uchodźcom przyznano prawo powrotu do ojczyzny. Tej ugody nie zaakceptowali Hutu, powstała organizacja Hutu Power. Miała charakter stricte rasistowski, nawoływano do krwawej rozprawy z przeciwnikami. Swoje ''trzy grosze" dołożyła medialna propaganda, nieustająca w wysiłkach zohydzania Tutsi. Określano ich robactwem, zatem należało wyrzucić ich poza margines. Audycje radiowe i artykuły naszpikowane były agresją; postulowano eksterminację Tutsi.
Gdy więc szóstego kwietnia 1994 roku doszło do katastrofy samolotu z prezydentem na pokładzie, niektórzy ''wiedzieli'' kto za tym stoi. Nagonka przybrała na sile. Kocioł pogardy i nienawiści osiągnął wysoką temperaturę wrzenia. W dostępnych opracowaniach przeczytamy, że niemal 75 ofiar zamordowano w ciągu pierwszych sześciu tygodni.
Wszystkie opowieści przywołane przez Piotra Kraśkę przytłaczają: Nie byli pijani. Traktowali to chyba jak pracę [...]. Tu zatrzymywali się tylko po to, aby zabić, i szli dalej. Zaczynali nas szukać i ścigać rano, a kończyli po południu. Skala ludobójstwa jest wstrząsająca: Nie była to pierwsza próba wymordowania całego narodu. Ale może pierwsza, w której zbrodni dokonywali niemal wszyscy [...]. Za planowanie odpowiedzialni byli nie fachowcy od logistyki i operacji specjalnych, ale burmistrzowie, wójtowie. Oni również zabijali. Oni i ich sąsiedzi. Ofiary znały swoich zabójców. Dobrze znały.
I dziś w Kraju Tysiąca Wzgórz, nikt nie wie, kto jest kim. Komu ufać, a komu nie.