„Utnij sobie język, zanim język utnie Ci głowę.”
(przysłowie cygańskie)
Za nami już dwunasta część PLL. Przed nami jeszcze kilka. Ktoś może powie, że co za dużo, to niezdrowo. Poniekąd tak jest, ale muszę przyznać, że mimo wszystko nadal czyta się to z przyjemnością i sporym napięciem.
Tym razem zmieniamy scenerię. Akcja z Rosewood przenosi się na statek, którym dziewczyny wypływają w rejs po Karaibach. To ma być zasłużony wypoczynek i błogie lenistwo po ostatnich wydarzeniach. Ale jak się pewnie domyślacie, nie ma tak dobrze. W ten rejs wypływa ktoś jeszcze, ktoś, kto zna wszystkie ich sekrety i wie jak je wykorzystać. Do tego poczucie winy po śmierci Tabithy coraz bardziej wykańcza nasze bohaterki, a przez to łatwiej zapędzić je w kozi róg. Czy tym razem w końcu uda im się odgadnąć kim jest A.?
Odpowiedzi już się pewnie domyślacie i w sumie nie jest to jakaś wielka tajemnica. Chociaż przyznam, że nie pogardziłabym, gdybyśmy w końcu dostali odpowiedź na to nurtujące nas od dwunastu części pytanie. Ale jakoś bardzo narzekać też nie zamierzam. Dopóki Shepard utrzymuje poziom, dopóty z chęcią będę po PLL sięgać. Mogłabym się nawet pokusić o stwierdzenie, że ta część wypadła lepiej niż poprzednia.
Oczywiście dziewczyny jakoś nadal nie potrafią się uczyć na swoich błędach, toteż podejrzewają kolejną osobę o to, że jest A. Co z tego, że już parę razy na takim typowaniu się przejechały. Nie dało im to do myślenia i po raz kolejny bez dokładnego sprawdzenia, albo przynajmniej przypuszczenia, że to tylko A. się nimi bawi, typują winnego i uparcie się tego trzymają. A potem, kiedy okazuje się, że może nie do końca miały rację, to wielkie zaskoczenie z ich strony ;)
Znacie to uczucie, kiedy po zrobieniu czegoś bardzo złego wyrzuty sumienia zżerają Was żywcem, ale mimo wszystko wychodzicie z siebie, żeby nikt się nie dowiedział o tym, co zrobiliście? To teraz pomyślcie, ile takich grzechów mają na sumieniu nasze kłamczuchy. Pozostaje im tylko współczuć. Chociaż… może kiedyś nastanie ten moment, że prawda je wyzwoli? Ale to jeszcze nie teraz. Teraz każda z nich mierzy się ze swoimi demonami, mimo, iż coraz gorzej się z nimi żyje.
Emily niezmiennie jest bardzo naiwna, ale nawet podobał mi się wątek z nią związany. Poznaje na statku pasażerkę na gapę i ich relacje bardzo szybko przechodzą z koleżeńskich na wyższy poziom. Jednak nowa koleżanka okazuje się nie być tym, za kogo się podaje, jak więc widzicie Em jak zwykle nie ma szczęścia w miłości.
Aria za to w ramach konkursu na statku wybiera się na poszukiwanie skarbu. Nie zgadniecie kim okaże się jej partner w tych zawodach. Cóż za ironia losu.
Za to Hanna i Spencer mają ten sam problem, a jest nim Naomi. Hanna mieszka z nią w pokoju i próbuje się na nowo zaprzyjaźnić, a Spencer rywalizuje z nią o względy Reefera.
Oj się będzie działo.
A tak, przy okazji. Mam nadzieję, że w kolejnym tomie wreszcie dowiemy się, co takiego przydarzyło się Arii na Islandii. Przypuszczam, że wspominanie o tym co chwilę ma wzbudzać apetyt. I może wzbudzało na początku. Po kolejnym tomie, w którym autorka rzuca na ten temat tylko luźne uwagi, zaczyna to być drażniące z lekka.
Zadziwiające jest to, że mimo drobnych niedociągnięć, książki z tej serii niezmiennie wciągają i wywołują dreszczyk emocji. I mimo wszystko chcemy jeszcze. Mam tylko szczerą nadzieję, że Pani Shepard nie przedobrzy i zakończy serię zanim jej poziom zacznie lecieć w dół na łeb na szyję.
Polecam gorąco!